sobota, 30 sierpnia 2014

Liebster Blog Award! :)

Zostałam nominowana przez Rosę Bielikov. Bardzo Ci dziękuję! :) Mówiąc szczerze, jestem w szoku. Nie spodziewałam się nominacji :) No, ale przejdźmy do pytań. 


Pytania:


1. Co najbardziej lubisz w serialu ''Violetta''?

Według mnie najlepsze są piosenki i układy taneczne. Wspaniałe było też pożegnanie Angie. Normalnie ryczałam <3

2. Gdzie chciałabyś kiedyś mieszkać?


W Grecji. Nie tylko ze względu na wspaniałe widoki i krajobrazy, ale tez niesamowite zabytki w ciekawą historię.  



3. Kto jest Twoim idolem?

Justin Bieber ♥. Zaczęłam słuchać jego piosenek niedawno, ale bardzo mi się podobają. Podoba mi się także ich przesłanie. ♥  

4. Jak długo prowadzisz swojego bloga?

Pierwszy rozdział pojawił się 4 sierpnia 2014 roku.  Mój blog ma więc niecały miesiąc. :)

5. Lubisz słuchać muzyki?

Oczywiście! <3

Nominuję

1. leon-viola-historia-z-doroslego-zycia.blogspot.com
2. http://violetta-story.blogspot.com
3. http://fedeludmifedemilaforever.blogspot.com

Pytania:

1. Co lubisz najbardziej lubisz robić?
2. Masz jakieś zwierzątko?
3. Jaki jest Twój ulubiony kolor?
4. Co najczęściej robisz ze swoja najlepszą przyjaciółką?
5. Dlaczego postanowiłaś założyć bloga?

Jeszcze raz dziękuję za nominację.♥

Dziękuję też wszystkim moim kochanym czytelnikom! ♥

Jesteście kochani! ♥


czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział 5

"Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości,
 jest skierowaniem się ku drugiej osobie, 
jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia, 
czasem wbrew własnemu."

*León*

Byłem na torze motocrossowym. Właśnie odpalałem mój motor, kiedy zobaczyłem
Federico. Z daleka rozpoznałem go po charakterystycznych, wściekle czerwonych elementach na kasku. Był chyba w trakcie treningu. Przez chwilę obserwowałem jak wykonuje różne tricki i usiłuje pobić swój rekord w ilości okrążeń przez trzy minuty. Pokręciłem głową z politowaniem i ruszyłem w jego kierunku. Wkrótce dogoniłem go. Gdy chłopak mnie rozpoznał, przyśpieszył. Rzucał mi wyzwanie. Również przyspieszyłem. Zaczęliśmy się ścigać. Osiągaliśmy coraz większa prędkość. Gdy ta szaleńcza jazda znudziła nam się, urządziliśmy sobie małe zawody. Zasady były proste. Kto lepiej wykona dany trick. W pewnym momencie zauważyłem pięć, lub sześc maszyn wjeżdżających na tor. Pewnie zaczął się trening, dla początkujących. Należało natychmiast opuścić tor. Zasady były przecież jasne, od 12.00 do 13.30 tor należy do nowicjuszy. Te zasady ustalono po kilku wypadkach, z udziałem początkujących i zaawansowanych motocyklistów. Dla bezpieczeństwa ogółu lepiej nie mieszać poziomów, między którymi jest taka przepaść różnicy umiejętności i doświadczenia. Ruszyłem w stronę zjazdu z toru, w nadziei, że Fede też ich zauważył i jedzie za mną. Zaparkowałem swój motocykl i zdjąłem kask. Tuz obok mnie nagle pojawił się Fede z tym swoim nieodłącznym, szerokim uśmiechem. 
-Cześć stary! Nie sądziłem, że cię tu jeszcze zobaczę. Gdzie się podziewałeś cały tydzień?- zapytał. 
-Miałem ważniejsze sprawy na głowie.- odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Przez cały tydzień nie miałem, ani chwili, żeby przyjść na tor. Mówiąc szczerze spędzałem czas o wiele przyjemniej. Wcale nie żałuję tych kilku dni bez treningu.
-Kim jesteś i co zrobiłeś z moim kumplem? Co może być ważniejsze od motocrossu?- zdziwił się chłopak. Miałem niepohamowaną ochotę odpowiedzieć mu " Dla ciebie? Ludmiła.", ale zrezygnowałem. Odrzuciłem też, choć nie bez trudu, chęć opowiedzenia przyjacielowi o wszystkim. Musiałem trzymać się planu. Według planu dowie się jutrzejszego popołudnia. Łatwiej powiedzieć niż zrobić. 
-Wpadnij do mnie jutro po południu. Spotykamy cię cała paczką przy grillu. - tylko tyle mogłem powiedzieć, żeby nie zdradzić zbyt dużo szczegółów. Odszedłem z zagadkowym uśmiechem, czas gdy Fede zmuszał swój mózg do pracy na pełnych obrotach. Wiedziałem, że nie spocznie dopóki nie dowie się o co chodzi. Tym razem ma jednak utrudnione zadanie. Nie ma możliwości, żeby trafił na jakikolwiek ślad. Przygotowałem wszystko idealnie. Poza tym zwykle to on wymyśla szalone plany. Tym razem moja kolej. Więc Fede i Lu już wiedzą. Teraz tylko zadzwonić do Maxiego i Naty. Nie mogę się doczekać widoku ich min, kiedy już pokażę im po co to całe spotkanie i ta tajemnica. Mam nadzieję, że pomyślą, że to tylko zwykły grill. W końcu nie udało nam się spotkać w komplecie, chyba od dwóch miesięcy. Niby, każdy z każdym rozmawiał, ale zawsze kogoś brakowało. Właściwie to jakoś rok temu wszystko zaczęło się psuć. Nie mogliśmy się zorganizować. Zawsze komuś coś wypadło. Tym razem na to nie pozwolę. Będę ich męczyć i stanę się tak irytujący, że wszyscy zjawia się dla świętego spokoju. Swoja droga ciekawe co tam u Naty. Dawno jej nie wiedziałem. Odkąd dwa tygodnie temu przyjechali jej rodzice, nie rozmawiałem z nią. Nie wiem jak Naty znosi to, że jej siostra znów się nie pojawiła. Do tej pory pamiętam jak Lena nie przyjechała na osiemnaste urodziny Naty. Nawet do niej nie zadzwoniła. Biedna Naty przepłakała prawie całe przyjęcie. Ta kłótnia nie jest dla nich dobra. Jako przyjaciel Naty mam szczera nadzieję, że jak najszybciej ja zakończą i pogodzą się. 

*Naty*

Lena znów nie przyjechała. Nadal nie wybaczyła mi przeprowadzki do cioci? Dlaczego ona nie może tego zaakceptować? Nie rozumie, że Studio to całe moje życie? Nie mogłam przecież zostawić muzyki i przyjaciół. Tyle razy do niej dzwoniłam, pisałam. Ani razu się nie odezwała. Kiedy przyjechałam na święta zamknęła się w swoim pokoju. Cała rodzina stała pod jej drzwiami. Wszyscy prosili ją, żeby do nas dołączyła. Nie słuchała. Cały wieczór przesiedziała w pokoju. W końcu postanowiła wrócić do domu w Buenos Aires. Prawie spowodowałam wypadek, bo nic nie widziałam przez łzy. Ja tak dłużej nie mogę! Przecież Lena to moja siostra! Zawsze się dogadywałyśmy. Jak długo to jeszcze potrwa? Czy wybaczy mi kiedykolwiek? Zrezygnowana usiadłam przed laptopem. Włączyłam Skape'a i zobaczyłam, że Lena jest dostępna. W serce wstąpiła mi utracona nadzieja. Może tym razem się uda? Postanowiłam do niej napisać.
- Lena, porozmawiajmy.
- Nie mamy o czym rozmawiać.- Odpowiedziała! Może niezbyt uprzejmie, ale jednak! To mały sukces na drodze do zgody!
- Ależ oczywiście, że mamy. Włącz kamerkę. 
- Nie dasz spokoju, co? - odpisała, ale po chwili zobaczyłam ja na ekranie. To było wspaniałe. Móc znowu ją zobaczyć. Byłam taka szczęśliwa. Przynajmniej w pierwszej chwili. Potem zauważyłam, że jest o wiele chudsza niż kiedy ostatni raz ją widziałam. W ogóle jest jakaś taka jakby przygaszona.  Mam tylko nadzieję, że to nie z mojego powodu.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę.- powiedziałam z uśmiechem.
- Szkoda, ze ja nie czuje tej radości.
- Lenka, dlaczego nie możesz mi wybaczyć?- zapytałam ze smutkiem. 
- Zostawiłaś mnie, w momencie kiedy najbardziej cię potrzebowałam, a ja mam ci to wybaczyć? Mam zapomnieć o tym, że nie było cię w tylu ważnych dla mnie chwilach? Wiesz w ogóle jak bardzo mnie zraniłaś? Masz pojęcie co ja wtedy czułam?
- Przepraszam, ale mi też było ciężko...
- Tobie było ciężko? Jakoś nie było ci ciężko spakować się i wyjechać do ciotki. Nie miałaś najmniejszego problemu z tym, żeby zostawić mnie samą. TY masz przy sobie swoich przyjaciół, a JA nie mam nikogo. TY możesz realizować swoje marzenia, a JA nie mam takiej możliwości. TY masz Maxiego, a JA musiałam rozstać się z Danielem. TY wiesz co masz robić, a JA jestem zagubiona. - zabolało. Nawet bardzo. Nie spodziewałam się usłyszeć, aż tylu raniących słów. Łzy stanęły mi w oczach. Chciałam być silna, ale nie potrafiłam. Zaczęłam płakać. Lena patrzyła na mnie, bez mrugnięcia okiem. 
- Lenka, przecież jesteśmy siostrami...
- Nie mów do mnie "Lenka"! Ja już nie mam siostry.- mówiłam, że wcześniej zabolało? Boli dopiero teraz. To najgorsze co mogłam od niej usłyszeć.
- Ale, Lena...- zaczęłam. Zobaczyłam łzy w oczach siostry. Nie mogłam na to patrzeć. Chciałam ją pocieszyć, przytulic, zrobić cokolwiek. 
- Przestań! - odezwał się jakiś brunet, który nagle pojawił się obok Leny.- Ona nie będzie tego słuchać!
- Kim on jest?- zapytałam
- To mój chłopak! ON, w przeciwieństwie do CIEBIE, jest przy mnie!- odpowiedziała Lena, teraz już nie kryjąc łez.
- Ale... Przecież ty kochasz Daniela! - zawołałam wstrząśnięta.
- Daj nam spokój! To MOJA dziewczyna!- krzyknął chłopak. Po czym rozłączył się. Zostałam sama. Nie mogłam pozbierać myśli. W głowie miałam tylko słowa Leny " Ja już nie mam siostry."Nigdy nie spodziewałam się, że cokolwiek może tak boleć. 


*Violetta*

Wiele mnie kosztowało, żeby uporządkować sobie to wszystko. Ostatnie wydarzenia należały do trudnych. Jednak wreszcie doszłam do odpowiednich wniosków. Więc po pierwsze, nawet jeśli mnie zranił, to nieświadomie. W końcu nie mógł wiedzieć, że to zobaczę. Nie miał przecież pojęcia, gdzie wtedy byłam. Nie mógł wiedzieć, że to mnie zaboli. W końcu nie jesteśmy parą. Nie jesteśmy nawet tak do końca przyjaciółmi. Właściwie to... Nie wiem kim jesteśmy. León ma prawo całować kogo tylko chce, a mnie nic do tego. Po drugie, skoro zrobił to nieświadomie nie mogę mieć do niego żalu. Tak jakbym miała ciągać po sądach człowieka, tylko dlatego, że mnie niechcący szturchnął. Bolało bardziej niż szturchnięcie, ale... Zostawmy szczegóły. Nie zamierzam tracić równowagi, którą dopiero co odzyskałem. Po trzecie, jeśli jemu nie przeszkadza kim jestem, to mi też nie powinno. Pamiętam...
***
- Violetta! Zaczekaj!- wołał za mną. Nie miałam ochoty na rozmowę z nikim. Zwłaszcza z nim. Jednak mimo wszystko, i trochę wbrew sobie, zatrzymałam się. Odwróciłam się i zobaczyłam jak biegnie w moja stronę. Po chwili znalazł się obok mnie. Wiedziałam, że zaraz zacznie się jakaś trudna dla mnie rozmowa. Z resztą wszystkie nasze rozmowy są trudne. 
- O co ci chodzi?- zapytał. 
- Nie wiem o czym mówisz.- doskonale wiedziałam o czym mówi. O tym, że przez ostatnie trzy dni unikam go jak tylko mogę. Gdy nie uda mi się i znajdziemy się w jednym pomieszczeniu (najczęściej jesteśmy wtedy sami), nie odzywam się do niego. Nie odpowiadam na jego pytania, nie pozwalam mu się zbliżyć. Nie odbieram telefonów od niego, nie odpisuje na SMSy. Tak jest mi łatwiej. Chociaż trochę. Po tym co zobaczyłam przed jego domem, jakoś trudno mi się pozbierać. Niby nic, a jednak...
- Dobrze wiesz, o czym mówię.- powiedział spokojnym głosem patrząc mi w oczy. Nienawidzę kiedy to robi. Mam wtedy wrażenie, że zna mnie na wylot. Wydaje się, że czyta mi w myślach. Nie podoba mi się to. 
- No dobrze może i wiem.- powiedziałam lekko zniecierpliwionym tonem. Nie miałabym nic przeciwko temu, żebyśmy nie prowadzili tej rozmowy na środku ulicy. Choć, moglibyśmy nie prowadzić jej wcale. 
- Więc? Dlaczego się tak zachowujesz?- Boże, dlaczego on jest taki męczący? Jak się do czegoś przyczepi to staje się niemożliwy. Nie może po prostu dać sobie spokoju? 
- Niby jak?- zamierzałam grac na zwłokę. 
- Jesteś jakaś taka dziwna.
- Co rozumiesz przez "dziwna"?
- Doskonale wiesz jak wyglądały ostatnie trzy dni.
- Czy ja wiem..? Normalnie?
- Nie zachowujmy się jak dzieci.
- Kto tu się zachowuje jak dziecko?
- Możesz przestać?
- Rozmawiać z tobą? W każdej chwili.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi.
- Nie czytam w twoich myślach.
- Mogę ci zadać jedno pytanie?
- Już to zrobiłeś.
- Ale nie otrzymałem odpowiedzi.
- Nie mówiłeś, że mam ci odpowiedzieć.
- A czy to nie jest oczywiste? 
- Nie do końca.
- Jak mogę zadawać pytanie i nie oczekiwać odpowiedzi?
- Możesz stawiać pytanie retoryczne. - westchnął zrezygnowany. Uśmiechnęłam się zadowolona. Może w końcu da mi spokój?
- Dam ci spokój, pod jednym warunkiem. Dzisiaj jeden jedyny raz  odpowiedz mi szczerze na pytanie.- mówił powoli, ostrożnie dobierając słowa. Byłam pewna, że stara się je tak ułożyć, żeby nie miała jak się wykręcić. Z przykrością muszę przyznać, że mu się udało. 
- Zgoda. -sama nie wierze, że się zgadzam. Jeszcze kiedyś tego pożałuje.
- Dlaczego nie możemy być przyjaciółmi?- Mówiłam, że kiedyś tego pożałuje? Już pożałowałam. Zadał takie pytanie, żebym wyjaśniła od razu wszystkie wątki. Znów. Nie mam żadnej furtki, żeby się jakoś dyplomatycznie wykręcić. Obiecałam szczerą odpowiedź. Będę musiała dać szczerą odpowiedź. 
- Nie widzisz jak bardzo się różnimy? Ty ukochany syn bogatych rodziców i ja. Jestem tak biedna, że w wieku osiemnastu lat muszę na siebie pracować. Z reszta sam wiesz... Czy ty wyobrażasz sobie coś takiego? Jak mielibyśmy się dogadać? Poza tym, moje życie od zawsze wyglądało inaczej. Ogólnie racz biorąc miałam niecałe cztery lata normalnego życia. To nie wypali. Bogaty książę zaprzyjaźnia się z biedna pokojówką. Zakochują się w sobie, a potem jest ślub. Mają gromadkę dzieci i żyją długo i szczęśliwie. Tylko wiesz, co? To prawdziwy świat, a nie bajka.
- Zakochują się w sobie? Ślub? Dzieci? 
- Dobra, przesadziłam. Nawet gdybyśmy byli przyjaciółmi, to dalszych etapów by nie było. I to z zupełnie innych powodów niż różnice w ciężkości portfela. Ale ogólnie rozumiesz o co chodzi?     
- Rozumiem. Tylko, że dla mnie to nie ma znaczenia.
- Ale dla mnie ma.
- Chociaż raz spójrz na siebie jak na normalną dziewczynę, której się trochę nie udało w życiu.
- Trochę?
- Nie wiem, może bardzo. Przecież nigdy mi nie mówiłaś nic o swojej przeszłości. 
- Racja.
- Zgadzasz się z którą częścią?
- Ze wszystkimi. 
- Czyli...?
- Możemy być przyjaciółmi, ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Przestaniesz mnie prześladować.
- Prześladować? 
- Może tego nie wiesz, ale jak chcesz się czegoś dowiedzieć to jesteś strasznie denerwujący i natrętny.- po mojej wypowiedzi León wybuchnął śmiechem. 
***
Więc po czwarte, jeśli jestem jego przyjaciółka to powinnam go wspierać. Czyli muszę mu dzisiaj pomóc. O cokolwiek mu chodziło. Wczoraj był bardzo tajemniczy. Powiedział, że jutro będę mu niesamowicie potrzebna. Próbowałam protestować, że przecież muszę pracować, ale on powiedział tylko "to się załatwi". 
- Jesteś wreszcie. Już myślałem, że nigdy nie przyjdziesz. Chodź szybko do ogrodu.- zawołał León i zniknął w drzwiach domu. 
- Ciebie też miło widzieć. - szepnęłam z ironią. Jednak ponieważ chłopak gdzieś przepadł, nie pozostało mi nic innego, jak tylko pójść tam, gdzie mi kazał. Weszłam do ogrodu i zobaczyłam duży zabudowany grill. No i jeszcze jakąś dziwaczna stertę rozmaitych przedmiotów na środku. Podeszłam bliżej. Rozpoznałam jakieś sznurki, balony, chyba lampiony i coś co wyglądało jak ogromny namiot. Obchodziłam to wszystko dookoła i przyglądałam się uważnie. Nie miałam pojęcia po co mu to wszystko. i dlaczego to leży takie poplątane? 
- Jak dotkniesz kijem to cie nie ugryzie.- usłyszałam głos Leóna. Stał uśmiechnięty tuż obok drzwi, prowadzących z ogrodu do domu. Odwzajemniłam uśmiech i zadałam pytanie, które męczyło mnie odkąd tu weszłam.
- Dlaczego sam nic z tym nie zrobiłeś?- po moich słowach, chłopak uciekł wzrokiem, gdzieś w drugi kąt ogrodu- Tylko mi nie mów, że nie umiesz.
- No wiesz...- powiedział niepewnie nadal na mnie nie patrząc- jak ty to zrobisz, to będzie lepiej.- dokończył już pewnie, jakby w przypływie nagłego natchnienia. 
- Przyznaj się, nie wiesz jak się do tego zabrać.- odpowiedziałam ze śmiechem. 
- Wiesz, ja już próbowałem to rozplatać, ale zaplątałem bardziej. Teraz twoja kolej.- odpowiedział już naturalnie. 
-Czekaj! Nie pomogę ci dopóki nie dowiem się o co chodzi. - León westchnął z udawanym zrezygnowaniem.
- No dobra. Nie chciałem ci tego mówić, ale chyba nie mam wyjścia. - "nie chciałem ci tego mówić". Jego mina przy tych słowach sugerowała coś zupełnie innego. - Bo widzisz, rok temu musiałem rozstać się z dziewczyną, bo ona wyjeżdżała za granicę. Teraz wróciła, a nasi przyjaciele o tym nie wiedzą i...
- Chcesz urządzić grill. Takie niby nic, a jak już wszyscy przyjdą to nagle ona się pojawia. Z grubsza o to chodzi?- zapytałam, choć byłam pewna, że mam rację.
- Dokładnie o to chodzi. Czy teraz mi pomożesz? - zapytał z uśmiechem. Przed oczami staną mi pocałunek Leóna i tej brunetki. Poczułam ukłucie bólu i ...zazdrości? Pomyślałam, że wolałabym, żeby nie przyjeżdżała. Szybko odrzuciłam tę myśl. Jestem jego przyjaciółka. Nie mogę zabronić mu szczęścia.- powtarzałam sobie. Po czym uśmiechnęłam się. 
- Oczywiście. - odparłam po czym ruszyłam w stronę sporej gałęzi leżącej nieopodal. Wzięłam ja do ręki i zbliżyłam się do góry znajdującej się na środku ogrodu. Delikatnie dotknęłam jej gałęzią. 
- Co robisz? - zapytał szczerze zdziwiony León
- No jak to? Mówiłeś przecież, że jak dotknę kijem to nie ugryzie.- odpowiedziałam, po czym wybuchnęłam śmiechem. Mina chłopaka była bezcenna.

♥  ♥    ♥  ♥

Witam serdecznie. Ostatnio coraz mniej komentujecie. :( Chciałabym sprawdzić, czy tu w ogóle ktoś jest. Proszę o zostawienie komentarza. Choćby krótkiego. Dla Was to naprawdę jest minuta, a dla mnie wiele to znaczy. Następny rozdział pojawi się, kiedy pod obecnym będą przynajmniej 4 komentarze, nie licząc moich odpowiedzi. 

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział 4

"Miłość jest najpiękniejsza, 
kiedy jest pozornie niemożliwa."

*Violetta*


Obudził mnie dźwięk budzika. Przetarłam oczy, aby otrzymać wyraźny obraz otoczenia. Skierowałam zaspany wzrok na zegarek, stojący obok łóżka. Wskazywał godzinę 6.03. Nie mogłam wygrzebać ze swojego umysłu żadnego wytłumaczenia, dlaczego obudziłam się tak wcześnie. Stwierdziłam w końcu, że skoro z jakiegoś powodu nastawiłam budzik na tą właśnie porę, to trzeba wstać z łóżka. Niechętnie odrzuciłam kołdrę i postawiłam stopy na szorstkim dywaniku, leżącym obok łóżka. Po kilku minutach rozkoszowania się błogą pustką w moim umyśle, moje stopy przejęły ciężar ciała i ruszyłam w stronę łazienki. Wzięłam krótki prysznic i ubrałam się w przygotowane wczoraj ubrania.  Uczesałam się w kucyka i poszłam do kuchni. Wyjęłam z szafki miskę z kolorowym wzorkiem. Nasypałam do niej płatków śniadaniowych o smaku czekolady. Nie chciało mi się podgrzewać mleka, więc użyłam zimnego. Usiadłam przy stole i powoli zaczęłam jeść. W połowie śniadania przypomniałam sobie, że dziś mój pierwszy dzień w pracy. Zerknęłam na zegarek. Do odjazdu mojego autobusu zostało pięć minut. Natychmiast wstałam od stołu. Pobiegłam do swojego pokoju. W biegu złapałam torebkę i wrzuciłam do niej telefon. W ekspresowym tempie dotarłam do drzwi. Złapałam klucze, leżące na szafce i wybiegłam z mieszkania. Z pośpiechu nie mogłam wcelować kluczem do zamka. Kiedy w końcu go tam umieściłam, przekręciłam go i pośpiesznie wyrwałam z dziurki. Puściłam się pędem po schodach zostawiając w mieszkaniu nie skończone śniadanie. Modliłam się tylko, aby  torebce mieć dokumenty i portfel. Przekroczyłam drzwi kamienicy i zatrzymałam się tuż za nimi. Gdzie przystanek?! W którą stronę?! Zobaczyłam go po prawej stronie. Natychmiast ruszyłam w tamtym kierunku. Dobiegłam na przystanek, kiedy drzwi autobus już się zamykały. Wskoczyłam do środka w ostatniej chwili. Skasowałam swój bilet miesięczny i złapałam się drążka. Usiłowałam uspokoić oddech, po mojej szaleńczej gonitwie. W końcu, po niecałych dziesięciu minutach wysiadłam z autobusu. Sięgnęłam do torebki i wyjęłam z niej kartkę z adresem domu mojego nowego pracodawcy. Ruszyłam w stronę odpowiedniej ulicy. Zatrzymałam się pod podanym adresem. Stałam przed 
ogromną willą. Trzeba przyznać robiła wrażenie. Prawie czułam zapach bogactwa i przepychu roztaczany przez tę posiadłość. Pewnie normalny człowiek marzyłby, żeby zamieszkać w czymś takim. Może kiedyś... Może kiedyś będę miała willę z basenem i ogrodem. Będę miała męża i trójkę dzieci. No i oczywiście psa husky. Będę miała grono przyjaciół i będę szczęśliwa. Będę organizować przyjęcia i spotkania przy grillu. Będę miała normalne życie, bez ciągłego bólu na wspomnienie dzieciństwa. Bez ciężaru historii mojej biologicznej rodziny. Ciekawe, gdzie jest teraz... Nie! Nie powinnam o tym myśleć! Ale... Nie! Nie wolno mi! To przeszłość do której nie mam po co wracać! Koniec tego rozmyślania. Trzeba wziąć głęboki wdech i zadzwonić. Mam nadzieję, że wypłata będzie równie wysoka jak piękny jest ten dom. Nacisnęłam przycisk domofonu. Po chwili usłyszałam uprzejmy, choć nieco znudzony kobiecy głos dobiegający z głośnika. 
-W czym mogę służyć?
-Jestem Violetta... Castillo - postanowiłam przedstawić się nazwiskiem moich rodziców, a nie Germana. Skoro zaczęłam dorosłe życie, bez niego, nie muszę już używać jego nazwiska, które napawało mnie tyloma sprzecznymi uczuciami. Pierwszy raz od siedmiu lat jestem znów Violetta Castillo.  - Mam pracować tutaj jako...pokojówka. -ostatnie słowo wypowiedziałam z lekkim wstrętem. Co prawda brzmiało lepiej niż gdybym powiedziała "służąca", jednak kojarzyło mi się w dość nieprzyjemny sposób. Nie mogłam pozbyć się skojarzenia z niewolnicą ze starożytnego Rzymu, którą za nieposłuszeństwo rzuca się lwom na pożarcie. Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk otwieranej bramy. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam ku drzwiom. Starałam się nie rozglądać na boki, ale obraz roztaczającego się wszędzie bogactwa i tak mnie przytłoczył.  W przedpokoju stała kobieta około trzydziestoletnia, ubrana w czarne spodnie i marynarkę w tym samym kolorze. Spod marynarki wystawał kawałek zielonej koszuli w morskim odcieniu. 
-Dzień dobry. Nazywam się Delfina. Mam obowiązek zaprowadzić cię do szefowej. - powiedziała kobieta z identyczną nutą znudzenia, jak kobieta z głośnika domofonu. Po czym ruszyła szybkim krokiem w głąb willi. Szła jak automat, nie oglądając się, czy idę za nią. W końcu dotarłyśmy pod drzwi, które, jak sądzę prowadziły do gabinetu mojej nowej szefowej. Delfina wcisnęła jakiś przycisk przy drzwiach. Po kilku sekundach nad przyciskiem zapaliło się żółte światło. Kobieta, która mnie tu przyprowadziła, ostrożnie otworzyła drzwi i weszła do środka.
- Musimy spotkać się z nimi na jakimś neutralnym terenie. W miejscu które ich nie urazi.-usłyszałam męski głos dobiegający z laptopa.
- Rozumiem. Może we Włoszech? W twoim hotelu Riccardo? - odezwała się kobieta siedząca przed laptopem. Była ubrana w elegancką, granatową sukienkę w białe róże. Do tego biały żakiet z granatowymi elementami. Miała czarne włosy, zgrabnie upięte  z tyłu. Miała też piękne zielone oczy. Wystarczyło, że się jej przyjrzałam, a już wiedziałam, że jest moją szefową. Była bardzo zadbana, poza tym ta złota biżuteria! Od razu widać, że nie jest biedna. Pochłonięta prowadzoną własnie wideokonferencją, zauważyła nas dopiero po chwili. W milczeniu wskazała na cienką, czarną teczkę. Moja przewodniczka podeszła do biurka i zabrała ją. Potem wyszłyśmy z pomieszczenia i cicho zamknęłyśmy za sobą drzwi.
-Tutaj masz podstawowe zasady obowiązujące w tym domu i rozkład twoich zajęć- powiedziała Delfina, nienaturalnym, automatycznym głosem. Następnie odeszła w stronę drzwi wyjściowych. Dziwna kobieta. -pomyślałam. Otworzyłam teczkę, w środku rzeczywiście był spis pokoi z numerami, oraz piętrami w których mam sprzątać. Zaczynałam od dwóch sypialni na trzecim piętrze. Miałam zacząć sprzątać o 8.00. Miałam jeszcze 45 minut. Skierowałam się więc do salonu dla pracowników na parterze. Miałam zamiar spokojnie przeczytać "podstawowe zasady obowiązujące w tym domu" 


*Federico*

-Lu, co się dzieje?- zapytałem, kiedy dziewczyna już kilka minut pozostawała w tym samym miejscu. Wydawało mi się to dziwne. W końcu jesteśmy na basenie. Powinniśmy pływać i dobrze się bawić. 
-Ja... nie umiem pływać.- powiedziała cicho spuszczając wzrok. Wyglądała tak słodko, kiedy była nieśmiała. Nie mogłem wytrzymać. Zacząłem się głośno śmiać. Natychmiast tego pożałowałem, kiedy spojrzałem na Lu. Jej oczy ciskały gromy. Od razu było widać, ze jest zła.
-Śmieszy cię to?- zapytała z jakaś groźna nuta w głosie. 
-Nie, nie. PO prostu cieszę się, że tylko o to chodzi.- zacząłem natychmiast protestować.
-Tylko?- spytała z niedowierzaniem. 
-No pewnie. To tylko drobny problem techniczny. Da się to  załatwić.
-Niby jak?
-Daj mi rękę.- Lu spojrzała na mnie podejrzliwie, ale podała mi swoją dłoń.


*Violetta*

Zasady zawierały w sobie nadzwyczajnie dużo słowa "ale". Mogę ubierać się jak chcę, ale kiedy przyjadą ważni goście mam zakładać mundurek. Mogę zwracać się do rodziny pracodawców, ale per pan/pani. Mogę rozmawiać z pracodawcami, ale jeśli sobie tego nie życzą wyleją mnie. Mam zaplanowane przerwy i urlopy, ale jeśli będą mnie potrzebować muszę natychmiast wrócić. To tylko nieliczne z wielu tego typu zasad. Dowiedziałam się też, co oznaczają te światełka przy gabinecie szefowej. Zielone oznacza, że można wchodzić. Żółte, że jest zajęta, ale można wejść pod warunkiem zachowania ciszy. Jeśli pali się czerwone, można wejść tylko w wypadku zagrożenia życia lub zdrowia. Jednak płacili całkiem nieźle. W każdym razie, z pensji pokojówki da się przeżyć. Stanęłam przed drzwiami pierwszej sypialni, która miałam posprzątać. Weszłam do środka. Najprawdopodobniej należała do właścicieli willi. Nie było tu dużo do zrobienia. Zetrzeć kurze, zamknąć szafki, odkurzyć dywan i podłogę, pościelić łóżko i podlać kwiatki. Uporałam się z tym w niecałe dwadzieścia minut. Następnie otworzyłam okno, aby się trochę przewietrzyło. Postanowiłam wrócić tu i je zamknąć, kiedy już uporam się z następną sypialnią. Znajdowała się po drugiej stronie korytarza. Jak tylko do niej weszłam od razu wiedziałam, że należy do jakiegoś chłopaka. Zapewne syna właściciel. Sądząc po wystroju był mniej więcej w moim wieku. Zaczęłam sprzątać. W trakcie odkurzania, ktoś otworzył drzwi. Zerknęłam przez ramię, żeby sprawdzić kto to. Natychmiast rozpoznałam tą twarz. Porzuciłam odkurzacz i podeszłam do osoby stojącej w drzwiach, nie zaprzątając sobie głowy takimi szczegółami jak wyłączenie odkurzacza. On nadal stał w progu własnego pokoju, jakby go tam zamurowało. Jakby miał tak stać do końca świata.
- Co ty tutaj robisz?- zapytałam zaskoczona
- Mieszkam.- odpowiedział. O, Boże! Dlaczego ja?! Ze wszystkich bogaczy na świecie, ja musiałam pracować własnie u niego. To by było na tyle naszej znajomości. Jak niby miałoby to dalej wyglądać? Bogaty książę miałby się zadawać z biedną pokojówką?! Niedorzeczne! Niemożliwe! Takie historie zdarzają się tylko w bajkach.
- A ty? Co ty tu robisz?- zapytał. Przez głowę przeleciały mi zasady. "zwracać się per pan/pani"
- Pracuje tutaj, proszę pana.- powiedziałam starając się ukryć drżenie głosu. Brwi Leóna powędrowały w górę.


*León*

- "Proszę pana"? Od kiedy tak się do mnie zwracasz?- zapytałem, coraz bardziej zdziwiony. A myślałem, że najdziwniejszą rzeczą jaka mnie dziś spotkała, było zobaczenie Violetty odkurzającej moja sypialnię. 
- Ja... przepraszam, pana. Muszę wracać do pracy.- odpowiedziała. Po czym wróciła do przerwanej niedawno czynności. Odzyskałem zdolność ruchu i zrobiłem krok w jej stronę. Chyba zauważyła mój ruch, bo opuściła głowę tak, abym nie mógł zobaczyc jej twarzy. Pomimo jej starań i tak dostrzegłem łzę spływającą po jej policzku. Nie wiedziałem już co myśleć, ani co robić. Jedyne co wiedziałem to, że czuję się koszmarnie kiedy ona płacze. Chciałem otrzeć tę łzę. Podszedłem do niej, ale ona się odsunęła. Skończyła odkurzać i przystąpiła do ścielenia mojego łóżka. Czułem się dziwnie obserwując jak to robi. Moja...eee....przyjaci...yyy... Nie ma odpowiedniego słowa, żeby nazwać naszą znajomość. Świat jeszcze nie widział tak pokręconej i skomplikowanej relacji. Skoro czegoś nigdy nie było, to po co wymyślać temu nazwę? A teraz? Teraz w moim życiu pojawiła się nagle taka Violetta i zatrzęsła całym światem. Violetta, która teraz sprząta w moim pokoju i płacze. Nie! Nie może tak być! Muszę to przerwać! Natychmiast! Wszystko, dosłownie każda cząsteczka mojego ciała i duszy buntowała się przeciw takiej chorej sytuacji. Spróbowałem znów do niej podejść, ale ona ponownie się odsunęła. Niby cały czas sprzątała, ale kątem oka obserwowała moje ruch i robiła zgrabne uniki. Trwała to już kilka minut kiedy Violetta zrobiła nagły zwrot i wyszła z pokoju. Zrobiła to tak szybko i niespodziewanie, że nawet nie miałem czasu zareagować. Zostałem sam w uporządkowanym przez Violettę pokoju. Jak? Jak mam ją zrozumieć? Jak jej pomóc? Jak z nią rozmawiać? Usłyszałem dźwięk domofonu. Wyjrzałem przez okno bez zbytniego zainteresowania. Kiedy zobaczyłem kto stoi pod moją bramą nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Otworzyłem drzwi i pobiegłem na parter. Znalazłem się tam w ciągu kilkunastu sekund. Otworzyłem drzwi wyjściowe mijają oniemiałą kobietę. Przez głowę przemknęło mi tylko, że to jakaś pracownica. Dotarłem do bramy, kiedy ona własnie przez nią przechodziła. Wyglądała ślicznie. Kiedy zobaczyła mnie, rzuciła mi się na szyję. Podniosłem ją w talii i okręciłem dookoła. Byłem taki szczęśliwy. Myślałem, że już nigdy jej nie zobaczę. Postawiłem ją na ziemi i pocałowałem. Nie przejmowałem się tym, że z okien prawdopodobnie obserwują mnie pracownicy, a może nawet mama. W tym momencie liczyła się tylko ona. 


*Violetta*

Sprzątałam akurat w jakimś pokoju, chyba gościnnym. Podeszłam do okna z zamiarem otworzenia go. Zobaczyłam scenę rozgrywającą się przed willą. Widziałam pocałunek Leóna i jakiejś ładnej brunetki. Łzy same zaczęły wypływać z moich oczu. Głupia! Jakbyś nie wiedziała, że wszyscy ranią! Jakbyś nie wiedziała,że każdy odchodzi i zostawia cię sam! Znowu dałaś się oszukać! - odezwał się głos w mojej głowie. Nie chciałam tego zaakceptować, ale wiedziałam, że mam rację.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział 3


"Nie umiemy żyć ze sobą, Nie możemy żyć bez siebie,


Dobrze nam bywa bez siebie, ale ze sobą jak w niebie."



* León*

Ja jej naprawdę nie rozumiem. Violetta stanowi dla mnie zagadkę. Jest największą i najbardziej pociągającą zagadką mojego życia. W jednej chwili jest nam razem tak dobrze. Potem pada jedno proste pytanie, a ona wybucha jak wulkan jakiś. Mam dość nie będę się z nią użerał. Próbowałem rozmawiać z nią spokojnie, a teraz spróbuję innej techniki. Spróbuję zwalczyć ogień ogniem. Czyli innymi słowy wziąć z niej przykład. Po prostu na nią nawrzeszczeć. Będzie trudno, bo jest taka wspaniała kiedy się złości, ale jak trzeba to trzeba.
-Ej! Uspokój się wreszcie! I może się na coś zdecyduj! Najpierw sama mnie zapraszasz, a teraz każesz mi się wynosić?! I nie, nie myślę, że jak mam kasę to mogę wszystko! Mylisz się co do mnie! Pewnie znasz jakiegoś bogatego snoba i na jego przykładzie osądzasz wszystkich! Otóż nie wszyscy są tacy sami! Najpierw poznaj człowieka, a dopiero potem go osądzaj!- w tym czasie w Violettcie zaszła ogromna zmiana. Kiedy na mnie krzyczała jej spojrzenie ciskało błyskawice, a z całej postawy biła pewność, wściekłość i bunt. Teraz jej wzrok był przestraszony, a oczy ciemne, jakby wracały do niej jakieś złe wspomnienia. Skuliła się w sobie jakby chciała schować się w mysią dziurę. Jednak kiedy zauważyłem, że się cofa zamilkłem. Nie mogłem przesadzić, a ona zbliżyła się już niebezpiecznie do granicy. Uspokoiłem się i podszedłem do niej. Kucnąłem przy niej. Drżała. W tej chwili czuła się niepewnie i bała się. Teraz na pewno powiedziała by mi wszystko i odpowiedziała na każde pytanie. Ale ja tak nie chciałem. Wolałem, żeby powiedział mi wszystko sama.  Z pełną świadomością swoich słów. Żeby powierzyła mi swoje sekrety z ufnością. Żeby uwierzyła, że nie mam wobec niej złych zamiarów. Jeszcze raz spojrzałem na jej bladą twarz. Jej oczy błyszczały od łez, a ręce drżały. Zastanawiałem się co mam zrobić. Podjąłem najdziwniejszą decyzję w moim życiu.
- Później wszystko ci wyjaśnię. Dobranoc.- szepnąłem jej do ucha i odszedłem. Sam byłem zaskoczony swoją decyzją. Posłuchałem serca, ale serce zachowywało się jak rozum, a rozum jak serce. Rozum podpowiadał mi, że jeśli nie chcę jej stracić to muszę ją teraz wspierać. Takie rozwiązanie wydaje się najoczywistsze i większość ludzi nie wahałaby się ani sekundy. Jednak moje serce mówiło, że ona musi teraz zostać sama, poukładać sobie to wszystko i zrozumieć czego sama chce. Odszedłem, ale inaczej niż tamtym razem. Teraz zachowałem się w miarę rozsądnie. Nigdy nie spodziewałem się, że będę w takich dziwnych sytuacjach. Ale Violetta była niesamowita. Violetta. Jak to cudownie móc nazywać ją po imieniu. Znam ją tak mało czasu, a jednak czuję jakbyśmy się znali od dzieciństwa. Dobra, teraz serio muszę się komuś wygadać. Zadzwonię do Lu. O matko, Ludmiła! Przecież dzwoniłem do niej i prosiłem o spotkanie, a potem nie przyszedłem. Ona mnie zabije!
***
Do: Viola
Mogę jutro do Ciebie przyjść?
Wszystko Ci wyjaśnić.

Do: León
Nawet musisz.
Wyjaśnienia są potrzebne.

Do: Viola
O której kończysz pracę?

Nad wysłaniem tego SMSa chłopak bardzo długo się zastanawiał. Wcześniej to właśnie wzmianka o pracy spowodowała jej wybuch. Jednak po namyśle doszedł do wniosku, że przez telefon dziewczyna nie może spowodować żadnego uszczerbku na jego zdrowiu., więc jest to w miarę bezpieczne rozwiązanie. Doskonale wiedział, że kiedyś będzie musiał nadejść moment w którym będą rozmawiać o jej pracy. To ostatecznie go przekonało i wysłał wiadomość. Teraz pozostało mu już tylko czekać na jej odpowiedź. Te pare minut było pełne napięcia.
Do: León
Wszystkiego mam się dowiedzieć jutro.
 Mam nadzieję, że moi pracodawcy będą znośni. J

Do: Viola

Czemu zawdzięczamy tę nagłą zmianę podejścia?

Do: León

Tajemnica!
A w ogóle to skąd masz mój numer?
 I skąd ja mam Twój?

León uderzył się otwarta dłonią w czoło No tak! Przecież jej nie powiedziałem! Po czym zaczął się zastanawiać czy lepiej jej to powiedzieć, czy wysłać wiadomość. Z jednej strony, teraz tak dobrze im się rozmawia. Nie warto tego psuć. Ale z drugiej… Jego rozmyślania przerwał dźwięk przychodzącej wiadomości.
Do: León

Wyjaśnisz mi jutro.
Teraz musze iść spać.
Do: Viola

Miłych snów.
Dobranoc :*

Chciałbym Cię przytulić, ale nie mogę. Dodał w myślach. Wyobraził sobie zasypiającą Violę. Jej lekko zaróżowione policzki, drobny nosek. Była taka urocza. Nagle ogarnęło go takie błogie uczucie rozmarzenia. W myślach widział tych kilka sytuacji, kiedy byli razem. To jaka piękna była, kiedy się złościła. Jej spokojną twarz, kiedy uchroniłem ją przed upadkiem. Swój własny strach, kiedy straciła przytomność. Jego spojrzenie jeszcze raz padło na ostatnio wysłana wiadomość. Ogarnęła go panika. Nie, nie, NIE! Nie chciałem wysłać jej całuska! CO ona sobie pomyśli?! Zrobiłem z siebie idiotę! Wszystko zniszczyłem!

Dziewczyna przeczytała wiadomość i zarumieniła się. Tego się nie spodziewała. Chłopak, który był tą tajemniczą osobą z jej snów, wysłał jej taka uroczą wiadomość. To wręcz nierealne, zwłaszcza po tym, jak go potraktowała. Postanowiła odpisać mu w podobny sposób.

Do: León
Dobranoc :*


Kiedy León odczytał wiadomość zaczął gorączkowo przecierać sobie oczy. Był przygotowany na zupełnie inną odpowiedź. Teraz poczuł, że ma mętlik w głowie. Właściwie całkiem uzasadniony, bo podsumowując co się wydarzyło od ich pierwszego spotkania można by dostać pomieszania zmysłów. Najpierw dwa razy na niego nawrzeszczała, potem rozmawiali normalnie, następnie ona znowu zaczęła wrzeszczeć, potem on krzyczał na nią, a teraz wysyłają sobie wiadomości typu "Dobranoc :*" Jak to ogarnąć? Chłopak doszedł do wniosku, że właśnie ... specyficzność tej relacji jest najpiękniejsza.

***

Brunetka wysiadła z samolotu i skierowała się w stronę wyjścia z lotniska. Nie miała ze sobą wiele bagażu. Wyglądało to jakby przyjechała do kogoś w odwiedziny na kilka tygodni. Zabrała ze sobą tylko najważniejsze przedmioty: dokumenty, pieniądze i ubrania. Nie miała wiele czasu na przygotowania. Jej podróż była niezaplanowana. Wyniknęła nagle. Nie wiedziała czy postępuje właściwie wracając do Buenos Aires. Nie miała pojęcia czy warto było tu przyjeżdżać, zostawiając wszystko co osiągnęła przez ostatni rok. Miała jednak, jeden ważny powód. Nie potrafiła być szczęśliwa w Londynie. Serce ciągnęło ją do tego miasta, a konkretnie do tej jednej wyjątkowej osoby. Jednak to właśnie ta osoba sprawiła, że jej serce pękło na milion kawałków. Jego obojętność tego pamiętnego dnia tłumaczyła sobie tym, że nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Że był to dla niego cios. Pomimo to dziewczyna nie wiedziała jak zostanie przyjęta. Nie uprzedziła go, że wraca. Chciała mu zrobić niespodziankę. Tylko czy on się ucieszy? Jednak było już za późno na wątpliwości. Zostawiła całe swoje dotychczasowe życie. Sprzedała mieszkanie, odeszła z pracy, zostawiła przyjaciół. Wszystko to przerwała radykalnie, z dnia na dzień. W imię tego najpiękniejszego uczucia- miłości.  Wyrzekła się wspaniałej kariery w świecie mody. Odrzuciła wielką, niepowtarzalną szansę. Wczoraj była tam, a dziś już jest tu w Buenos Aires. Co ja sobie właściwie myślałam? Przyjechałam tu i co dalej? Gdzie będę mieszkać? Czy przyjmą mnie do szkoły? Nikogo tu nie znam. No prawie nikogo. Dotarła do sznura taksówek zaparkowanych przed lotniskiem. Wsiadła do najbliższej, a swój bagaż ulokowała obok. Zajęta swoimi myślami, mruknęła niewyraźne powitanie. Jej kierowca tez nie był zbyt rozmowny.
-Dokąd zawieźć?- zapytał. Wtedy dziewczyna zdała sobie sprawę, że tak naprawdę to nie wie, gdzie się udać.
-Yyy… Może do hotelu „Costarica”- taksówka ruszała, a dziewczyna postanowiła odłożyć wszystkie problemy i trudne decyzje na jutro.

*Następnego dnia*
*Ludmiła*

Czekałam przed domem, tak jak się wczoraj umówiłam z Federico. Wiedziałam, że nie każe mi na siebie czekać. To była jedna z jego cudownych cech: Niczym się nie przejmował i zawsze realizował swoje plany, choćby się paliło i waliło. Miałam tylko pewne wątpliwości, czy chcę brać w nich udział. Ostatecznie Fede jest trochę… yyy… zakręcony. No i odrobinę lekkomyślny. Jednak z drugiej strony, gdyby nie to, nie były prawdziwym Fede. Dzięki temu przynajmniej nigdy się z nim nie nudzę. Wreszcie zobaczyłam go, a raczej jego motor. Ciekawe gdzie ma zamiar mnie zabrać?

-Cześć Ludmi!
-Hej! To… dokąd jedziemy? – w oczach chłopaka zauważyłam błysk. 
-Poczekaj tu chwilę.- powiedział Fede. Byłam trochę zdziwiona, ale nie protestowałam. Z zaciekawieniem obserwowałam, jak w szalonym tempie wbiega do mojego domu. Pojawił się znów po kilku minutach.
 - Porywasz mnie? Bo to chyba za dużo jak na jeden dzień.- powiedziałam na widok Federico, a raczej ogromnej torby, którą niósł. Wyglądała jak bagaż na tygodniowe wakacje. Najwyraźniej nie miał zdolności do pakowania.
-A jeśli tak, to co?- zapytał z właściwym sobie uśmiechem

-Jeśli tak, to...-powiedziałam słodkim tonem, przysuwając się do niego- to cię walnę! -dokończyłam ze śmiechem. Jednak zamiast uderzyć chłopaka tylko lekko go szturchnęłam.
-Z tobą to się nie da poważnie- powiedział szatyn udając obrażonego.
-Oj, nie fochaj się. Chodź.
-Gdzie?
-Nie wiem. To ty chciałeś mnie gdzieś zabrać.
-Racja. W takim razie. Czy można?- powiedział Fede kłaniając się wytwornie
-Ależ oczywiście.-odpowiedziałam, podając mu swoją dłoń. Fede usiadł na motorze, po czym pomógł mi na niego wsiąść. Założył mi na głowę przygotowany specjalnie dla mnie kask.

-Trzymaj się mocno. –powiedział, po czym założył swój czarny kask i ruszył.. Objęłam go w pasie, przygotowana na szaleńczą jazdę. Po kilku minutach zaparkowaliśmy przed budynkiem w którym znajdował się basen. Byłam zaskoczona, ale podobała mi się propozycja. Trzymając się za ręce weszliśmy do budynku.  

♥  ♥    ♥  ♥

Witam! Chciałam zrekompensować wam moją długą nieobecność, więc już dzisiaj dodałam rozdział zaplanowany na 15 sierpnia. :) Bardzo dziękuję wszystkim za komentarze. :)
Cami ;*

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Rozdział 2

"Nie mów nic. Kocha się za nic. 
Nie istnieje żaden powód do miłości."


*León*
***
-León, ja … muszę wyjechać …. ja będę daleko i nie chcę cię ranić. Chyba lepiej będzie jeśli rozstaniemy się - wyrzuciła  siebie jednym tchem. Mój świat się zawalił. Wczoraj, ba jeszcze kilka minut temu byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Miałem to wszystko, o czym zawsze marzyłem. Miałem wspaniałą, wyjątkową dziewczynę. Wystarczyło kilka słów, żeby wszystko runęło. Byłem zrozpaczony. Nie miałem już ochoty na nic. Zero chęci do życia. Było mi już wszystko jedno. Po prostu się poddałem. Przestałem walczyć.  Teraz chciałem tylko odejść z tego miejsca. Znaleźć się jak najdalej od mojej dziewczyny. Mojej byłej dziewczyny. Nie mogłem już na nią patrzeć. Chciałem tylko, żeby ten dzień się nareszcie skończył. 
-Ok.- odpowiedziałem obojętnie. Zupełnie bez emocji. Tak jakby mnie to nic nie obchodziło.  
-Ok.?- zapytała ze łzami w oczach. Wiedziałem, że nie powinienem się tak zachowywać. Że powinienem walczyć o nią, choćby to było całkiem beznadziejne. Ale nie mogłem. Nie miałem już siły. Ciągle musiałem o nią walczyć. Ona nigdy nie starała się o mnie. Miałem już dość. Dość siebie, jej i całego świata. Płakała. Płakała przeze mnie, a ja nie mogłem nic z tym zrobić. Gdybym spróbował ja przytulić, pocieszyć dałbym jej niepotrzebną nadzieję. Gdybyśmy nadal byli razem, pomimo odległości, zraniłbym ją jeszcze bardziej. A w ten sposób może znaleźć prawdziwe szczęście, gdziekolwiek będzie. Zdałem sobie sprawę, że nie chciałem nawet wiedzieć dokąd jedzie. Po co mi to? Żeby codziennie myśleć o tym, że wiem gdzie jest, ale jednak nie jadę się z nią spotkać? Wolałem nie wiedzieć. Może i było to zachowanie tchórza, ale ja nim właśnie byłem. Byłam tchórzem, który nawet nie próbuje walczyć o ukochaną dziewczynę. Który nawet nie chcę wiedzieć gdzie będzie, żeby było mu wygodnie. Wiedziałem, że ją ranię. Ranie dogłębnie i boleśnie. Miałem ochotę protestować, ale moje usta nie chciały mnie słuchać. Robiły wszystko na przekór. Wstałem z ławki na której siedzieliśmy i odszedłem. Tak po prostu. Bez słowa. Odszedłem od najważniejszej dziewczyny w moim życiu. Została tam, razem z ogromnym bólem, jaki pozostawiłem w jej sercu. Odchodziłem coraz dalej, szedłem w kierunku motocrossu. Musiałem to wszystko jakoś odreagować. Byłem jeszcze daleko, kiedy usłyszałem, że ktoś za mną biegnie. Nie musiałem się odwracać. Serce, a raczej to co z niego zostało podpowiadało mi, że to ona. W ciągu minuty, odkąd usłyszałem odgłos jej kroków, znalazła się przy mnie. Szła teraz równo ze mną i próbowała złapać oddech. Kiedy jej się to udało odezwała się głosem polnym rozpaczy
-Leon… Leon, proszę… proszę cię… Jak możesz mnie tak traktować?- nie spojrzałem na nią zbyt wiele by mnie to kosztowało. Dlaczego to zawsze ja mam takiego pecha?! Kochałem ją, ale ona wyjeżdża. Ja nie chciałem jej ranić, ale mimo wszystko robiłem to. Nie spoglądając nawet w jej stronę rzuciłem
-Zapomnij o mnie.
-Jak mam zapomnieć, skoro cię kocham?!- krzyczała. W tym czasie doszliśmy już a miejsce. Wsiadłem już na motor, ale zanim założyłem kask odpowiedziałem jej, w najgorszy, możliwy sposób.
-Po prostu- wzruszyłem ramionami. Zachowywałem się jakby nic mnie to nie obchodziło, a przecież cierpiałem. Cierpiałem tak samo jak ona. Odpaliłem motor i ruszyłem. Kątem oka zobaczyłem jak odbiega z płaczem. Wiedziałem, że właśnie popełniłem największy błąd swojego życia, ale nie potrafiłem inaczej. Tego dnia jeździłem zdecydowanie zbyt ryzykownie. Nie wiem jakim cudem nie wylądowałem w szpitalu. Jednak miałem depresję. Byłem totalnie rozbity. Nie wiedziałem co się ze mną dzieję. Czułem się tak, jakby życie się skończyło. Jakby nie miało być już jutra. Jakbym na zawsze miał pozostać w koszmarze tego dnia. Najgorszym koszmarze mojego życia.
***
Nie! Nie mogę dopuścić, żeby taka sytuacja się powtórzyła. Muszę za wszelką cenę znaleźć tę dziewczynę. Na szczęście los się do mnie uśmiechnął. Dziewczyna, zostawiła torebkę, a w niej na pewno jest jej telefon, adres! Podniosłem torebkę i ostrożnie ją otworzyłem. Zastanawiałem się czy postępuje właściwie, ale przed oczami stanął mi obraz tajemniczej dziewczyny. Już wiedziałem, że muszę wykorzystać każdą szansę, jaka daje mi los. Gdy wyjąłem z torebki jej telefon, przeraziłem się. On miał klawisze! To nie był dotykowy smartphone! Jak się tego w ogóle używa?! Zacząłem wciskać klawisze jak lecą. W końcu po wielu próbach udało mi się zapisać w tym telefonie (o ile można to nazwać telefonem) swój numer i zapisałem sobie jej. Potem odnalazłem jej adres i też go sobie zapisałem. Zostawiłem też jej karteczkę, ze swoim adresem. Teraz był fair. Miałem już do niej iść kiedy wpadł mi do głowy pewien pomysł. Może bym odkupił jej te lekarstwa i jedzenie? Nie namyślając się długo skierowałem się do apteki, a potem do sklepu spożywczego. Chciałem jej kupić coś jeszcze, ale przypomniałem sobie jej słowa. Na pewno nie przyjęłaby prezentu, oddałaby mi go, albo się obraziła. Ruszyłem więc w stronę kamienicy. Trochę niepewnie, ale z nadzieją, że tym razem na mnie nie nawrzeszczy.
*Violetta*
Biegłam przed siebie, nie zwracając uwagi na nic. Wpadłam na jakiegoś człowieka, ale zignorowałam go i biegłam dalej. Dobiegłam wreszcie do domu, ale… dopiero teraz zauważyłam, że nie mam ani zakupów, ani torebki. A w torebce były klucze! Teraz nie dostanę się do mieszkania! Usiadłam na schodach tuż przy ścianie. Objęłam kolana ramionami i ukryłam twarz. Zaczęłam płakać.  Nie widziałam żadnego wyjścia z tej sytuacji. Nie chciałam tam wracać, bo ON na pewno jeszcze tam jest. Nie mam już siły, na kolejne spotkanie. Nie mam siły na kolejną kłótnię. Nie wytrzymam. Właściwie to nie rozumiem sama siebie. Dlaczego zawsze jestem dla niego taka wredna? Może i nie szanuje pieniędzy, ale to nie jego wina. Przecież nie ma wpływu na to czy dorasta w bogactwie, czy tak jak ja. Dlaczego, ja zawsze mam takiego pecha? Zepsułam wszystko! Gdybym była dla niego milsza, to kto wie? Może nawet stałby się moim dobrym przyjacielem? Ale nie! Ja musiałam się na nim wyżyć, bo życie mi się nie udaje! A teraz, przez moja przeklęta dumę, spędzę noc na klatce schodowej! Pod wpływem tych myśli zaczęłam płakać jeszcze bardziej. Usłyszałam, dźwięk otwieranych drzwi. To pewnie, któryś z lokatorów. On nie będzie musiał spać na zimnych schodach, będzie mógł wejść do mieszkania i położyć się w swoim łóżku. Płakałam coraz bardziej, nawet nie zauważyłam, że ten ktoś odstawił na podłogę jakieś torby i usiadł obok mnie. Ta osoba objęła mnie ramieniem i przytuliła do siebie. To dziwne poczucie bezpieczeństwa powróciło. Już wiedziałam kto to, ale tym razem nie miałam ochoty na niego wrzeszczeć. Teraz potrzebowałam tylko jego bliskości. Wtuliłam się w niego, mocząc mu koszulę łzami. Nie wiem dlaczego nadal płakałam. Chyba bałam się, ze jeśli przestanę on sobie pójdzie. Wtedy usłyszałam jego głos, taki cudownie spokojny, kojący, głos z moich snów
-Będzie dobrze- powiedział. W tej chwili po prostu nie mogłam już płakać. Gdy chłopak to zauważył, podniósł się. W pierwszej chwili pomyślałam, że odejdzie. Ogarnęła mnie panika. Nie wiedział co robić. Byłam zdecydowana na wszystko. Byle tylko nie dopuścić do tego, żeby mnie zostawił. Nie pozwolić mu odejść! Jednak on tylko pomógł mi wstać. Dopiero teraz zauważyłam, że obok niego stały torby z zakupami i moja torebka. Podniosłam ją i wyjęłam klucze. Próbowałam otworzyć drzwi, ale ręce tak mi się trzęsły, że nie dałam rady. Chłopak delikatnie odebrał mi klucz i szybko otworzył zamek. Chciałam pomóc i wziąć część toreb, ale chłopak nie pozwolił mi na to. Weszłam, więc do mieszkania i zapaliłam światło. Chłopak wszedł za mną i zauważyłam, że zatrzymał się na chwilę. Od razu zaczął udawać, że nic się nie stało, ale nie udało mu się ukryć wyrazu osłupienia na twarzy. No tak pewnie jego pokój był, ze dwa razy większy od całego tego mieszkania. Postawił torby w kuchni i zaprowadził mnie do pokoju. Usiadłam na kanapie, a on obok mnie. Byłam wycieńczona. Tego dnia przeszłam zdecydowanie zbyt wiele. Nawet jak na mój trudny tryb życia. Przeprowadzka, dwie kłótnie z nim jednego dnia, jeszcze ten płacz. Chciałam zadać mu tyle pytań. Dowiedzieć się czegoś o nim. Jednocześnie pragnęłam położyć się do łóżka i wreszcie zakończyć ten dzień. Te dwie cudowne wizję pomieszały się w mojej głowie. Nie mogłam zebrać myśli. Wiedziałam tylko, że jestem wycieńczona, a biorąc pod uwagę mój słaby organizm to mogło skończyć się nawet szpitalem. Próbowałam zebrać myśli. Już otworzyłam usta, próbując mu coś powiedzieć, ale przerwał mi.
-Ciiii… Nic nie mów. Jesteś bardzo zmęczona, musisz odpocząć- powiedział i okrył mnie kocem. Po czy, ruszył do kuchni, usłyszałam jak nastawia wodę. Po chwili wrócił z kubkiem gorącej herbaty. Zaraz herbaty? Ja przecież nie kupowałam herbaty. Nie miałam siły zastanawiać się skąd wzięła się w moim domu herbata. Musiałam wytłumaczyć mu wszystko, musiał być przygotowany na to co może się zdarzyć. Spróbowałam jeszcze raz mu coś powiedzieć, ale głos odmówił mi posłuszeństwa. Chłopak widząc jak się męczę objął mnie ramieniem. To dziwne, nie znam go wcale. Spotkaliśmy się dwa razy z czego on odezwał się tylko raz, głównie to ja na niego wrzeszczałam. A mimo to on tak dobrze mnie rozumiał, przy nim czułam się naprawdę bezpieczna i… szczęśliwa? Jednak w tej chwili poczułam się jakoś dziwnie. Jakbym bardzo powoli traciła świadomość. Jakbym osuwała się w nicość.
*León*
Zobaczyłem jak jej oczy stają się mętne,  ona sama traci świadomość. Kompletnie nie wiedziałem co mam robić. Taka sytuacja była dla mnie zupełnie nowa. Starałem się zachować trzeźwość myślenia. Jest nieprzytomna, musisz działać! Nagle mnie olśniło. Ułożyłem ja na kanapie i wybiegłem z mieszkania. Zadzwoniłem do najbliższych drzwi, z nadzieją, że będzie tam ktoś odpowiedzialny, kto będzie wiedział jak się zachować. Drzwi otworzyła niska blondynka, na oko czterdziestoletnia.
- W mieszkaniu obok zemdlała dziewczyna. Niech pani pomoże.- powiedziałem błagalnie. Kobieta przyjrzała mi się uważnie, po czym, chyba stwierdziła, że mówię prawdę, bo wybiegła z mieszkania. W ciągu 30 sekund znalazła się przy nieprzytomnej dziewczynie. Pochyliła się nad nią . Sprawdziła czy oddycha, po czym wyszła do kuchni. Wróciła z czystą ścierką i miską zimnej wody. Zanurzyła materiał w naczyniu i przyłożyła do czoła dziewczyny. Po czym usidła obok niej.
- Ona jest dla ciebie kimś ważnym, prawda?- spytała kobieta. Patrząc na to jak się o nią martwiłem, nie trudno dojść do pewnych wniosków. Czy jest dla mnie kimś ważnym? Tak, zdecydowanie. Jest dla mnie ważna. Tylko… trudno to wyjaśnić komuś z zewnątrz. Jak miałbym odpowiedzieć tej kobiecie? Nie znam jej wcale, spotkałem ją trzy razy w życiu, nie wiem kim jest, ani jak ma na imię. Tak, jest dla mnie kimś ważnym. To nawet w mojej głowie brzmi śmiesznie.
-Tak, ona jest moją…przyjaciółką.- powiedziałem powoli. Przy ostatnim słowie trochę się zawahałem. Czy jest moją przyjaciółką? Potrzeba dużej wyobraźni, aby tak to określi, ale co miałem powiedzieć? Że jest moją siostrą? Dziewczyną? Jak inaczej wytłumaczyć moją obecność w tym mieszkaniu?
-Czy na coś choruje?
- Nie wiem. –wzruszyłem ramionami. Kobieta spojrzała na mnie podejrzliwie. Nie wiesz czy twoja „przyjaciółka” na coś choruje? Brawo Verdas. No trudno, palnąłem coś bez zastanowienia, jak zawsze. Po kilku minutach dziewczyna odzyskała przytomność. Gdy zobaczyłem jak otwiera oczy, ten moment był nie do opisania. W mojej głowie pojawiły się balon, konfetti, trąbki a świat rozbłysnął wszystkimi kolorami tęczy. Te kilka minut, kiedy była nieprzytomna, to najgorsze i najdłuższe minuty w moim życiu. Tak strasznie się o nią bałem. Kobieta wyszła z mieszkania, zostawiając mnie sam na sam z odzyskującą przytomności dziewczyną. Tajemnicza dziewczyna powoli usiadła, a ja natychmiast znalazłem się przy niej. Okryłem ją kocem i podałem herbatę. Dziewczyna położyła głowę na moim ramieniu i zasnęła. Spała kilka minut, więc była to raczej krótka drzemka. Gdy ona spała, ja próbowałem się jakoś opanować. Nadal byłem w szoku. Zresztą kto by nie był? Dobrze, że chociaż w pobliżu był ktoś, kto wiedział jak zareagować. Gdybym był sam mógłbym spanikować i to mogłoby się źle skończyć. Z niewiadomych mi przyczyn czułem coraz mocniej, że nie mogę pozwolić jej odejść. Teraz naprawdę musiałem się dowiedzieć o niej czegoś więcej. Gdy tak rozmyślałem, ona się obudziła. Spojrzałem w jej oczy i nabrałem pewności siebie. Musiałem ją zapytać o to kim jest. Czułem też, że muszę się przyznać do grzebania w jej torbie. Jeśliby się dowiedziała w inny sposób, to biorą pod uwagę jej charakterek, mogłem zapomnieć o przywileju rozmowy z nią.
-Nie uważasz, że to zabawne?- zapytała. Widząc moja zdziwioną minę wytłumaczyła – Tego,
że tyle się juz między nami wydarzyło, a nawet nie znamy swoich imion.
-Może czas to zmienić.- powiedziałem i żeby jej nie speszyć zacząłem- Jestem León. Mam 18 lat. Jestem mistrzem motocrossu i mam olbrzymi talent muzyczny, a dziewczyny ustawiają się do mnie w kolejce. Ej! Tylko żartuje!- dodałem szybko, bo zauważyłem jej minę. Wyglądała jakby miała ochotę mnie spoliczkować. A z tego co już o niej wiedziałem, pomyślałem, że po tej niesamowitej dziewczynie można się spodziewać wszystkiego.- To teraz ty musisz uzupełnić moją wiedzę.
-Uzupełnić? To co już o mnie wiesz?- spytała i zaśmiała się perliście. Był to najpiękniejszy, najbardziej melodyjny śmiech jaki słyszałem. Gdy się zaśmiała, miałem dziwne wrażenie, że spotkał mnie jakiś wielki zaszczyt. Jakby jej śmiech, był czymś rzadkim, zarezerwowanym wyłącznie dla nieliczny. Co już o niej wiem? W jednej chwili wydaje mi się, ze bardzo wiele, a w następnej, ze tak naprawdę nie wiem nic.
- Wcześniej wiedziałem, że jesteś wyjątkowa, masz niesamowite oczy, że kryją się w tobie jakieś dziwne emocje, których nigdy wcześniej nie spotkałem- wyliczałem- Teraz wiem także, ze pięknie się śmiejesz. O i, że uroczo się rumienisz!- dodałem widząc jej płonące rumieńcem policzki.- Nie wiem natomiast jak się nazywasz, ile masz lat i co sprawia, że czuje, że nie mogę odpuścić. No więc? Czy dostąpię tego zaszczytu i poznam twoje imię?

*Violetta*

Znowu się zaśmiałam. Jak to się dzieję, że przy nim pierwszy raz od śmierci Marii się śmieję? Dlaczego on tak na mnie działa? Muszę go o to zapytać. Ale najpierw powinnam powiedzieć mu coś o sobie. On już to zrobił. Nareszcie wiem, ze nazywa się León i jest w moim wieku. Teraz moja kolej
-No więc nazywam się Violetta. Mam tyle samo lat co ty. Kiedyś lubiłam śpiewać, ale zrezygnowałam z tego.
-Dlaczego?- spytał. Co miałam mu odpowiedzieć? Przyznać się dlaczego nie śpiewałam od siedmiu lat? Opowiedzieć mu o tamtych wydarzeniach? Nie, na pewno nie. Muszę wymyślić jakieś kłamstwo.
- Po co miałabym śpiewać? I tak się z tego nie utrzymam.- całkiem zgrabnie. No i właściwie to nie było tak do końca kłamstwo.
-A nie możesz tego robić tak po prostu? Dla przyjemności?
-Może dla ciebie, to jest takie proste, ale dla mnie nie. Jutro idę do pracy. Pewnie będę tam do późnego wieczora. Nie wiem ile będę tam zarabiać. Możliwe, że będę musiała sobie dorabiać wieczorami.
-A gdzie będziesz pracować?- to z pozoru niewinne pytanie naprawdę mnie zdenerwowało. Było mi po prostu wstyd. Mam powiedzieć chłopakowi, na którym mi zależy, którego dopiero poznałam, ze będę służącą u jakichś bogatych snobów?! Nigdy! On by tego nie zrozumiał. Wtedy dotarło do mnie jak wiele nas różni. Prawda jest okrutna. Nigdy nie będziemy przyjaciółmi. Nie mogę się do niego przywiązywać, bo on i tak mnie kiedyś zrani. Na pewno zranił już dziesiątki dziewczyn. To co dla mnie jest bardzo ważne, dla niego nic nie znaczy. Wiedziałam, że będę tego żałować, ale złość mnie zaślepiła. Przyczyną mojego zdenerwowania, było szczęście, a raczej jego brak.
- A co cię to w ogóle obchodzi?! Myślisz, że jak masz kasę to możesz wszystko?! Nie wszyscy są tacy jak ty! Nie wszyscy maja tyle szczęścia! Czemu ja ci pozwoliłam wejść do mojego domu?! Wynocha! Natychmiast!

*Ludmiła*
  Co się z nim dzieję, do licha?! Miał tu być już godzinę temu! Co on sobie wyobraża?! Nawet nie mogę wrócić do domu! Ale właściwie czemu? Co z tego, że państwo Verdas będą na niego wściekli? Zasłużył na to. Najpierw dzwoni i mówi, że koniecznie musi ze mną porozmawiać. Ma taki dziwny głos, jakby miał poważny problem. A teraz nie przychodzi. Spróbuję do niego zadzwonić jeszcze raz. Jak teraz nie odbierze to dowie się co to znaczy zemsta Ludmiły Ferro! Pierwszy sygnał… drugi… trzeci… czwarty… Nie odbiera! Trudno, wracam do domu. I pomyśleć, że przez niego odwołałam zakupy z Naty! Może się jeszcze do niej dodzwonię. Musze jej tyle powiedzieć o Federico. Federico? Nie…! Że niby on i ja? Nigdy! No dobra, chyba muszę się w końcu przyznać, chociaż przed samą sobą, że cos do niego czuje. Coś, tylko, ze nie wiem do końca co. Czy to jest zwykłe zauroczenie, czy to jest miłość? A może to po prostu prawdziwa przyjaźń? Gdy jestem przy nim czuję się dobrze, to mało powiedziane! Czuję się wspaniale, fantastycznie! Pod wpływem jego dotyku przechodzą mnie przyjemne dreszcze, po moim ciele rozchodzi się takie niesamowite ciepło. Przy nim czuję, że żyję. Dla niego chcę się zmienić, stać się lepszym człowiekiem. Już mi się to w jakimś stopniu udało, nie jestem już taka jak kiedyś, ale… Zawsze jest jakieś, ale. Kiedy nie byłam pewna swoich uczuć, byłam zarozumiałą, pewna siebie panienką Ferro. Wtedy byłam gotowa postawić wszystko na jedną kartę w każdej chwili, ale teraz… Bałam się jego reakcji. Bałam się, ze mnie wyśmieje. Zbyt wiele dla mnie znaczył, żebym miała go stracić przez jakiś głupi błąd. On jest moim najlepszym przyjacielem, nie chcę żeby coś się między nami popsuło. Czuje jednak, ze jeśli się komuś natomiast nie wygadam to eksploduje! Wiedziałam, że długo nie pociągnę, ukrywając swoje uczucia wobec niego. Te jego głębokie czekoladowe oczy przyprawiały mnie o dreszcze. Czułam, że mogę w nich utonąć. Że jego spojrzenie, przewierca mnie na wylot. Gdy tak rozmyślałam, wpadłam na kogoś. Ta osoba zaczęła się śmiać, wtedy zdałam sobie sprawę jak dziwnie musiałam wyglądać. Szłam z rozmarzona miną, zupełnie nie zwracając uwagi na otoczenie. Uniosłam głowę i spojrzałam tej osobie Prost w oczy. Zatkało mnie, moje serce na krótki moment stanęło, a po chwili zaczęło bić jak szalone.
-Federico…?- wyjąkałam.
* Federico*

Wracałem właśnie z toru nieźle wkurzony. Pierwszy raz przegrałem wyścig! Jak to się w ogóle mogło stać? Eh, to pewnie dlatego, że znów nie mogłem się skoncentrować, bo myślałem o Lu. O tych jej lśniących , blond włosach i błyszczących oczach. Spacerowałem tak po parku zatopionych w tych słodkich myślach, kiedy nagle wpadła na mnie jakaś dziewczyna. Już miałem na nią naskoczyć, kiedy okazało się, że tą tajemnicza postacią jest nie kto inny, tylko Ludmiła Ferro. Kiedy spojrzałem na jej cudną twarz, od razu poczułem się o wiele lepiej. Jak to jest, że ona tak na mnie działa? Że ona swoim jednym spojrzeniem zrobiła to czego inni nie potrafili tysiącami słów? Ona chyba po prostu ma w sobie coś takiego… niesamowitego, jest wyjątkowa. Jeszcze raz spojrzałem na jej twarz. Teraz zobaczyłem wyraźnie, ze jest zła i zdziwiona. Pewnie nie spodziewała się tu mnie. Nie mogłem pozwolić na to, żeby moja księżniczka była zła. Zaraz, księżniczka? Nie, ja tak nie mówiłem. No dobra, nieważne. Teraz muszę wkroczyć do akcji!
- Hej, Lu! Coś się stało?- zapytałem
- Nie, nic się nie stało.- odparła, ale ja wiedziałem, że kłamie. Mnie nie oszuka tak łatwo. Zawsze wiem kiedy coś jest nie tak. To właśnie kolejna zagadka naszej znajomości. Przecież Lu jest świetną aktorką potrafi oszukać Leóna, choć znają się o wiele dłużej. Mnie jeszcze nigdy nie wywiodła w pole.
- Mnie tak łatwo nie oszukasz!- powiedziałem szturchając ją lekko w ramię, po czym spojrzałem jej głęboko w oczy- Lu, mów o co chodzi.
- No dobra- westchnęła zrezygnowana- chodzi o to, ze jestem wściekła na Leónka. Najpierw dzwonił do mnie co 10 sekund, żeby się spotkać, a potem nie przyszedł. Przez niego odwołałam zakupy z przyjaciółką, a ona już ma inne plany.- „Leónek”? Coś się kroi, tylko jeszcze nie wiem co. Jaki „Leónek”? nigdy tak na niego nie mówiła. Czy ja o czymś nie wiem? Czyżby pierwszy raz udało się jej coś przede mną ukryć?
- Jeśli, León, miał czelność zepsuć ci dzień, to ja jutro zepsuję mu tę jego śliczną buźkę. Będę twoim rycerzem!- powiedziałem zabawnym głosem, przyjmując postawę średniowiecznego rycerza. Myślałem, że to ją rozweseli, ale ten jej zły humory był dziś wyjątkowo uparty. Lu nawet się nie uśmiechnęła. Przyjrzałem jej się badawczo.
- No dobra, myślałem, ze nie będę musiał posuwać się do ostateczności, ale to tylko twoja wina. Ty mnie zmusiłaś.- powiedziałem poważnym tonem. Dziewczyna nieznacznie się ode mnie odsunęła. No tak, zwykle gdy mówiłem „ ostateczność”, kończyło się to interwencją służb miejskich, albo naszych rodziców, podczas gdy my znajdowaliśmy się w dość… dwuznacznych sytuacjach. Tym razem pewnie będzie podobnie. No ale trudno, to wszystko wina Leóna. Tylko, że policja, ani straż miejska raczej w to nie uwierzą.
- Zamknij oczy.- powiedziałem cicho. Lu spojrzała na mnie nieufnie, ale wykonała polecenie.  Zbliżyłem się do niej i… zacząłem ją łaskotać. Dziewczyna śmiała się i wyrywała jak opętana. Krzyczała na mnie, a ja nadal ją łaskotałem. Dla mnie najważniejsze było to, ze się wreszcie śmiała. Nie liczyli się już ludzie patrzący na nas dziwnie, liczył się tylko jej śmiech. Właściwie to musiała wyglądać zabawnie.  Dziewczyna i chłopak, którzy tarzają się ze śmiechu po placu i co chwila się łaskoczą. Dość… niecodzienny obrazek. Kiedy w końcu się uspokoiliśmy, do głowy wpadł mi jeszcze jeden pomysł.
-Chodź odprowadzę cię. A jeszcze jedno! Jutro czkaj na mnie przed swoim domem, o drugiej. OK.?


♥  ♥  ♥  ♥  ♥

Na początku chciałam Was serdecznie przeprosić, że tak długo mnie nie było. Od mojego ostatniego rozdziału miną ponad tydzień. Na moje usprawiedliwienie, mama to, że miałam problemy z internetem. Dopiero dzisiaj odzyskałam do niego dostęp. Postaram się jakoś wynagrodzić wam moją długą nieobecność. :)
Cami ;*