sobota, 20 września 2014

OP "Album Leónetty"

*Album Leonetty *


”Miłość jak i szczęście nie jest to coś, co przychodzi z zewnątrz,
One są w nas, one tkwią w nas i tylko od nas zależy,
Czy w sprzyjających momentach wyzwalają się”


*Violetta*

- Babciu ,babciu!-  Pięciolatka wbiegła do pokoju w podskokach. W ręce trzymała jakąś starą książkę, w brązowej okładce. Położyła ja na stole i wtedy zobaczyłam wypisany złotymi literami napis „ ALBUM LEONETTY”. Uśmiechnęłam się pod nosem.
-Babciu, kto to Leonetta? To troszkę dziwne imię.- małej usta się nie zamykały.
- Skąd to masz, złociutka?
- Zalazłam na strychu. Ale co to jest?- zapytała i spojrzała na mnie z niewinną, dziecięcą ciekawością. Miała takie urocze ,czekoladowe oczka. Kiedy tak patrzyła nie mogłam jej odmówić.
-No, dobrze-westchnęłam- może zawołaj dziadka i wtedy ci opowiem dobrze?
- Babcia prosi ,żeby zawołać dziadka do opowieści! Będzie ciekawie!- krzyknęła i wybiegła. Po chwil wróciła z Leonem.
-Dowiedziałem się ,że moja Viola mnie potrzebuje do opowieści. Z twoją pamięcią jest aż tak źle?- On i te jego żarciki. Czasem nie można z nim wytrzymać. Ale za to go kocham.
-ha ha-powiedziałam- ty jak zawsze śmieszny. Mała w tym czasie usadowiła się u dziadka na kolanach. Mój Leoś zaczął opowieść.
-Dawno, dawno temu kiedy ja i babcia byliśmy jeszcze młodzi a dinozaury biegały po ziemi…
- Naprawdę?- zdziwiła się Sofia.
- Tak!- odpowiedział jej Leon.
- Ej! nie kłam dziecku.- powiedziałam i wyjaśniłam- gady byliśmy młodzi dinozaurów od dawna nie było. No chyba ,że twój dziadek czuje się taki stary.-  Zakończyłam złośliwie i spojrzałam na Leona.
-O widzę ,że to jakieś potajemne zgromadzenie rodzinne. To my taż się dołączamy.- do pokoju weszła  moja córka Lena, razem ze swoim mężem Danem. Usiedli na krzesłach obok nas i słuchali. Wzięłam głęboki oddech i już otworzyłam usta kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi.
-Ktoś najwyraźniej nie chcę abyśmy zaczęli tą historię.- Uśmiechnęłam się i wstałam ,żeby otworzyć drzwi. Był tam nikt inny jak moi przyjaciele. Marco, Francesca, Natalia i Maximiliano. Gestem zaprosiłam ich do środka. Sofia znała ich i lubiła ,więc gdy tylko ich zobaczyła rzuciła się im na szyję. Po przywitaniu odezwał się Marco.
- A co wy tu tak wszyscy? Cos się szykuje!
- Zobacz co znalazłam!- Krzyknęła Sofi i podbiegła ,aby im pokazać album- Babcia i dziadzio będą opowiadać. Bo ja nie wiem co to jest ani kto to Leonetta.- przyjaciele zobaczyli album i zaczęli się śmiać. Po chwili do nich dołączyłam. Właściwie to nie wiem czemu. Chyba po prostu ze szczęścia. Moje życie było idealne. Miałam wspaniałego męża. Cudowne dzieci. Kochaną wnusię i najlepszych przyjaciół na świecie. Gdy się opanowaliśmy zaczęłam wreszcie wyjaśniać wnusi co to jest bo była już widocznie zniecierpliwiona.
- Kochanie, Leonetta to połączenie imion Violetta i Leon. Czyli mojego i dziadka. Ta nazwę wymyśliła ciocia Francesca kiedy byliśmy młodzi. Tak jakoś się do tego przyzwyczailiśmy ,że potem wszyscy na nas tak mówili. A ten album dostaliśmy od cioci Natalii i wujka Maximiliano i oni też nazwali nas Leonettą.- Mała chyba była zadowolona z wyjaśnienia. Zaczęliśmy powoli przeglądać zdjęcia. Każde było związane z jakąś historią którą sobie przypominaliśmy. Pierwsze zdjęcie przedstawiało mój pierwszy pocałunek z Leonem. Właściwie nie wiem kto je zrobił, myślałam ,że byliśmy wtedy sami. Kolejne zdjęcia przedstawiały nas i naszych przyjaciół na występach, w klubach, na spotkaniach i imprezach. Przy kolejnym zdjęciu łzy wzruszenia zaczęły spływać po mojej twarzy. To zdjęcie było wykonane na moich 21 urodzinach.
***

Byłam ubrana w miętową sukienkę z dłuższym tyłem, krótką różową kurteczkę z rękawem trzy czwarte i buty na koturnach. Tańczyłam z Leonem. Miał na sobie koszulę, sportową marynarkę i lekko poprzecierane jeansy.  Leon i ja wolno kołysaliśmy w rytm muzyki. Wtuliłam się w Leona, a on oparł swoją brodę na moim czole.
- Kocham cię, wiesz?- powiedziałam.
- Ja ciebie też.- Kiedy to powiedział chyba nagle sobie o czymś przypomniał, nie wiem co to było, ale był bardzo zestresowany. Zdziwiłam się. No bo niby co go mogło zestresować? Jednak po chwili się uspokoił. I znów wolno kołysałam się w jego ramionach. Kiedy piosenka się skończyła Leon gdzieś zniknął. Nie wiedziałam gdzie jest i zaczęłam się już niepokoić, kiedy usłyszałam hałasy dobiegające z końca ogrodu. Poszłam w tę stronę i zobaczyłam Maxiego ,który gdy tylko mnie zobaczył uciekł. Pobiegłam za nim ,ale zatrzymała mnie Fran. Mówiła ,że chce ze mną porozmawiać i odciągnęła mnie od źródła tych hałasów.
- Ok., to o czym chciałaś porozmawiać?
-Co? Ja? Porozmawiać? A tak.. Chciałam yyy…. Chciałam cię zapytać co dasz Cami na urodziny?
-Fran, dobrze się czujesz? Urodziny Cami były 3 miesiące temu.
-Yyy… A tak! Bo… Bo ja… Yyyy- Fran plątała się i nie mogła sklecić zdania- Violu znasz włoski?- zapytała nagle
- Nie- odpowiedziałam-ale po co..
-to dobrze- przerwała mi- w takim razie coś ci powiem- Leon vuole dichiarare !*
-Ze co?- zapytałam. Nagle popłynęły dźwięki „Podemos” Usłyszałam głos Leona. Fran odetchnęła i się uśmiechnęła. Kazała mi iść do mojego chłopaka, ale usłyszałam jeszcze jak Fran mówi po nosem
-Plan się powiódł. Teraz wszystko zależy od Leona. Życzę ci szczęścia.
Szłam za dźwiękami piosenki i zobaczyłam Leona, który stał pod drzewem różanym w odległym kącie ogrodu. Zobaczyłam też Maxiego który uciekał z prędkością światła. Widziałam, że ta chwila jest dla Leona bardzo ważna. Widziałam w jego postawie, w jego oczach, w każdej najdrobniejszej cząstce ciał, że jest bardzo zdenerwowany. Podeszłam do niego i zaczęłam śpiewać razem z nim. Było magicznie! Niby śpiewaliśmy ją już tyle razy, ale teraz było jakoś inaczej, wyjątkowo. Miałam przeczucie, że wydarzy się coś niezwykłego. Czułam się jak w raju. Gdy piosenka się skończyła, szepnęłam do Leona
-Dziękuje. To najpiękniejszy prezent jaki mogłeś mi dać. Lepiej już być nie może.
-Tak myślisz?- niepewnie kiwnęłam głową. Nie miałam pojęcia co mu chodzi po głowie- w Takim razie przyjmuję wyzwanie- powiedział szeptem, z dziwnym błyskiem w oku. We wzroku Leona było coś nietypowego, dziwna mieszanina emocji które wydawałoby się nie mogą występować razem. Radość, podniecenie, niepewność, zdenerwowanie, obawa, nadzieja. To wszystko wyczytałam z jego oczu w niecałą sekundę. Kątem oka zobaczyłam naszych przyjaciół, którzy robią wszystko, żeby zapewnić nam chwil prywatności. Leon uklękną przede mną na jedno kolano. W tej chwili cały świat się rozpłyną. Zostałam tylko ja i Leon, ja, on i nasz miłość rodząca się każdego dnia od nowa.
-Chcę patrzeć na ciebie, chcę śnić o tobie, przeżyć z tobą każdą chwilę, chcę cię przytulić, chcę cię pocałować, chcę cię mieć blisko siebie. Jesteś tym czego potrzebuję. To co czuje to miłość. Jesteś moim skarbem, moim światełkiem w tunelu. To dla ciebie codziennie rano wstaje. Jesteś dla mnie jak tęcza, a każdy twój uśmiech jest dla mnie jak wygrana na loterii. Chcę cię codziennie uszczęśliwiać. Jestem pewny swoich uczuć i mam nadzieję, że ty też. Dlatego dzisiaj chcę zadać ci to najważniejsze pytanie: Violetto Castillo czy sprawisz, że moje życie będzie jeszcze piękniejsze, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?**- zapytał i pokazał mi piękny pierścionek ze szmaragdem. W tedy z drzewa poleciały płatki róż, a świat zabłysną wszystkimi najpiękniejszymi kolorami. Łzy wzruszenia popłynęły po mojej twarzy. Stałam tam i płakałam, nie mogąc wypowiedzieć ani jednego słowa. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że Leon nadal przede mną klęczy, że on, moi przyjaciele, rodzina, wszyscy czekają na moje słowo. To jedno krótkie słowo, które zmieni całe moje życie.
- Tak- powiedziałam prawie bezgłośnie, i zdałam sobie sprawę, że na pewno nikt mnie nie usłyszał- Tak!!!- krzyknęłam i rzuciłam się Leonowi na szyję.
-Leonie Verdasie! Musisz pocałować swoją narzeczoną!- powiedział ktoś, zapewne Fran. Mówiła coś jeszcze, ale żadne z nas jej już nie słuchało. Leon złączył nasze usta w pocałunku, ale ten pocałunek też był jakiś nietypowy, inny niż zwykle. Świat kolejny raz zawirował. Nie wiem czy to moja wyobraźnia czy nasi wspaniali przyjaciele to zorganizowali. Ale nagle pojawiły się balony, serpentyny, konfetti, płatki róż, jakaś cudowna muzyka i Bóg jeden raczy wiedzieć co tam jeszcze. Kiedy oderwaliśmy od siebie nasze usta (a nie nastąpiło to szybko), wtuliłam się w Leona i szepnęłam
- To wszystko jest zbyt piękne żeby było prawdziwe. To na pewno sen.
- Jeśli to jest tylko sen, to ja nie chcę się z niego obudzić.

***

 Stałam przed ołtarzem  w białej sukni, z welonem na głowie i denerwowałam się tak jak jeszcze nigdy w życiu. Spojrzałam na Leona. Miał na sobie czarny, dopasowany garnitur i wyglądał olśniewająco. Był tak samo zdenerwowany. Odezwał się szeptem
- Pani Verdas wygląda pani przepięknie.
-Panno, nie jestem mężatką. Nie mam nawet chłopaka.
-Mam się obrazić?
-Przykro mi proszę pana, ale mam narzeczonego i dzisiaj biorę z nim ślub, więc troszeczkę się pan spóźnił. Jestem na maxa zakochana w niejakim Leonie Verdasie.
- Znam go. Jest przystojny, utalentowany…- mówił by dalej ale ceremonia już się zaczęła.
Słuchaliśmy kapłana w skupieniu. Wreszcie nadszedł ten moment już mieliśmy zaczęć wypowiadać przysięgę małżeńską kiedy wydarzyło się coś niespodziewanego.
-Stać!- krzyknął ktoś na końcu kościoła. Rozpoznałam ten głos, ale nie chciałam się upewniać.- Oni ni mogą się pobrać-kontynuował głos- To wcale nie jest miłość! On jest z nią tylko po to żeby zemścić się na swoim wrogu, Tomasie, a ona też wcale go nie kocha! Jest z nim tylko z litości, bo myśli, że Leon naprawdę ją kocha! Najlepszym dowodem jest to jak długo Violetta nie odpowiadała na jego oświadczyny! Stała i nic nie mówiła, a on klęczał przed nią jak głupek! Oni nie maja pojęcia o miłości!- wtedy nie wytrzymałam i się odwróciłam, moje obawy były słuszne, głos należał do Camili. Spojrzałam na nią. Była pewna tego co mówi, zastanawiałam się jak długo skrywała w sobie urazę? Jeśli chce mi zniszczyć życie to dlaczego udawała przyjaciółkę przez tyle lat? Przecież byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami przez 5 lat! Jak to możliwe, że tak się zmieniła? Zachowuje się jak nie Camila.
-Przestań!!- krzyknęłam- Dobrze wiesz, że to same kłamstwa! Myślisz, że bylibyśmy ze sobą tak długo z litości, czy z zemsty?! Dlaczego niszczysz mi życie?! Dlaczego udawałaś moją przyjaciółkę?! Po co ci to było?! Jesteś gorsza od tej dawnej Ludmiły!- krzyczałam. Byłam wściekła, byłam smutna. To miał być najpiękniejszy dzień w moim życiu, a tym czasem straciłam przyjaciółkę. Teraz już płakałam. Nie mogłam już powstrzymać łez. Podeszłam do Camili i powiedziałam tak cicho, że tylko ona mogła mnie usłyszeć- Dlaczego mi to robisz? Ja zawsze cię wspierałam. Nasz przyjaźń legła w gruzach. Dla mnie już nie istniejesz.- powiedziałam po czym wróciłam przed ołtarz. Cała we łzach spojrzałam błagalnie na Leona, a on kiwnął głową. Poprosiliśmy księdza o przerwanie ceremonii. Musieliśmy porozmawiać.
- Leon to naprawdę nie tak jak myślisz…- zaczęłam, ale Leon mi przerwał
- Violu wierze ci, ale jedna rzecz nie daje mi spokoju. Dlaczego tak długo milczałaś, kiedy ci się oświadczyłem? Ja chcę twojego szczęścia, więc jeśli nie chcesz tego ślubu to po prostu powiedz…
-Nie, nie, nie! Kocham cię najbardziej na świecie i chcę spędzić z tobą resztę życia. Milczałam tak długo bo nie mogłam zrozumieć, jak to możliwe że spotkało mnie w życiu tyle szczęścia. Myślała, że wszystko pryśnie jak bańka mydlana, a ja obudzę się znów samotna i zagubiona. A czy to co Ca.. ona
- nie zdobyłam się na wypowiedzenie jej imienia- mówiła jest prawdą? To, że chcesz się zemścić na Tomasie?
- Powiem ci teraz całą prawdę, tylko obiecaj, że wsłuchasz mnie do końca. Nie jest mi łatwo mówić o tym, ale zasługujesz na całą prawdę. Otóż na samym początku faktycznie podrywałem cię, żeby się zemścić na Tomasie.- Spojrzałam na niego ze łzami w oczach, i już miałam cos powiedzieć, ale Leon przyłożył mi palec do ust-Daj mi skończyć. Byłem wtedy z Ludmiłą, a on ją podrywał. Jednak kiedy cię lepiej poznałem, naprawdę się w tobie zakochałem. Myślisz, że zadałbym sobie, aż tyle trudu, tylko po to, żeby się zemścić na jednej osobie? Po za tym, Tomas wyjechał do Hiszpanii. Gdybym chciał się na nim zemścić zostawiłbym cię zaraz po jego wyjeździe. A ja nadal jestem z tobą, bo cię kocham.
- Wierzę ci, Leoś. Tylko mam jedną prośbę. Zawołaj tu Fran.
-Fran?- Leon widocznie nie rozumiał o co chodzi. Kocham go najmocniej na świecie, ale czasami jest trochę... niezbyt rozgarnięty. 
- Tak Fran. Popatrz jak ja wyglądam!
- Jak zawsze olśniewająco.
- Cała się rozmazałam! A przecież mamy ślub!- León cały się rozpromienił, jakby myślał, że jakaś tam „przyjaciółeczka”, sprawi, że za niego nie wyjdę. Ona na pewno nie popsuje najpiękniejszego dnia w moim życiu. Wybiegł cały w skowronka, a za niecałą minutę pojawiła się Fran. Ona jest geniuszem, Einstein to przy niej pikuś. Zrobiła mi perfekcyjny makijaż, poprawiła fryzurę i welon. Dodatkowo tryskała taką pozytywna energią, że szybko się od niej zaraziłam.
-  No leć już, Violu! Dzisiaj twój najważniejszy dzień. A pamiętasz co masz odpowiedzieć kapłanowi?- zapytała, pół żartem, pół serio.
-Yyyy… Nie?
-Masz powiedzieć TAK!!- krzyknęła Fran potrząsając moimi ramionami. Szybko pobiegłam do kościoła, a tam przy ołtarzu już czekał mój Leoś. Goście śpiewali jakąś pieśń i kapłan kazał nam wypowiedzieć słowa przysięgi. Pierwszy przysięgał Leon, a po nim ja.
-Ja León Verdas biorę sobie Ciebie Violetto Castillo  za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. 
- Ja Violetta Castillo  biorę sobie Ciebie Leonie Verdas za męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. 
Oczy błyszczały mi od łez wzruszenia i szczęścia. Spojrzałam na Leóna. Jemu tez szkliły się oczy. Nigdy nawet w najśmielszych snach nie wyobrażałam sobie, że będę z nim 4 lata, potem on mi się oświadczy, a po roku weźmiemy ślub. Od teraz jestem Violetta Verdas, żona Leóna Vedasa. Jak to ślicznie brzmi.
- Żono przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności.- powiedział Leon wkładając na mój serdeczny palec piękna obrączkę ze zwykłego i białego złota. Powtórzyłam jego słowa, zmieniają tylko słowo "żono", na "mężu" 
- Ogłaszam was mężem i żoną. Możesz pocałować pannę młodą.

***
-León, muszę ci coś powiedzieć- byłam bardzo zdenerwowana. Nie wiedziałam jak zareaguje. Będzie szczęśliwy, zły?
-O co chodzi, Violuś?- zapytał z nutką obawy i podejrzliwości w głosie. Ale co mu się dziwić.” León, muszę ci coś powiedzieć” nie popisałam się elokwencją. To zabrzmiało jakbym miała mu zaraz powiedzieć, że chcę rozwodu. Wzdrygnęłam się na samą myśl, nigdy do tego nie dopuszczę. Dobra Violka, głęboki wdech i mówisz.
-Może lepiej usiądź. No bo… Chodzi o to… Leoś ja jestem w ciąży!- Wyrzuciłam z siebie. León milczał. Trwało to pewnie kilka sekund, ale dla mnie to była cała wieczność. W końcu odezwał się bardzo cicho, tak jakby musiał sam siebie do tego przekonać.
-Będziemy mieli dziecko… Będziemy rodzicami… Będę ojcem… Będę ojcem!- wykrzyknął radośnie, a ja odetchnęłam z ulgą. León podniósł mnie i okręcił dookoła.

***

Leżałam w szpitalnej sali tuląc do siebie Sofię, moje maleńkie szczęście. Mój mąż siedział obok mnie. Uśmiechaliśmy się do siebie. W tym momencie do sali wszedł doktor i powiedział kilka krótkich zdań, które zmieniły nasze życie.
-Mam dla państwa smutną wiadomość. U dziecka wykryto nowotwór.  Dziecko jest słabe i najdalej za rok umrze.- moje serce stanęło, odmówiło współpracy. Wyraz twarzy Leona był nieodgadniony. Jak to możliwe, że ten mały aniołek, który teraz śpi smacznie w moich ramionach niedługo umrze? Dlaczego nas to spotkało? Te pytania zadawałam sobie w nieskończoność.
 -Leon…- wyszeptałam ze łzami w oczach. On tylko objął mnie ramieniem. Starał się być silny, dla mnie, ale widziałam, że rozpacz zżera go od środka. To było za wiele. Dla mnie. Dla niego też.
***

Od kilku miesięcy widziałam, jak moje dziecko staje się coraz słabsze. Nie rośnie, nie przybiera na wadze.  Tydzień temu Sofia trafiła do szpitala, byłam przy niej dzień i noc. Była wykończona ciągłym sprawianiem, czy mój aniołek oddycha, czy jego serduszko nadal bije. Pory dnia i nocy rozróżniałam tylko dzięki temu, że każdego popołudnia przychodził Leon. Dzisiaj małej się pogorszyło, gdy Leon przyszedł obserwowałam jak lekarze wykonują przeróżne zabiegi, próbując uratować nasze dziecko.. Mój mąż obejmował mnie ramieniem, kiedy zobaczyłam tą straszna scenę. Lekarze rezygnujący z prób ratowania Sofii i kardiogram wyświetlający prosta linię. Bóg zabrał ja do siebie. Wtedy pierwszy raz zobaczyłam płaczącego Leona. To go przerosło. Boże, my mamy tylko 23 lata! Co takiego złego zrobiliśmy, że odbierasz nam nasze szczęście?! Dlaczego to właśnie my mamy tak cierpieć?!

***

Znowu byłam w szpitalu, znowu urodziłam dziecko. Jednak tym razem nie cieszyłam się tak jak wcześniej. Bałam się, że historia się powtórzy, że za chwilę wejdzie lekarz i powie, że dziecko umrze. Drugi raz nie dałabym rady. W tedy udało mi się dzięki Leonowi, Fran, tacie. Teraz Fran wyjechała, tak jak tata. Zostałam tylko ja i on. Moja ostoja, moje światełko w tunelu, cały mój świat. Gdy zobaczyłam lekarza wchodzącego do Sali, prawie zemdlałam. Jednak całą siła woli powstrzymałam się i tylko ścisnęłam Leona za rękę.
-Macie państwo zdrową i silna córeczkę. Mogę wam zagwarantować, że historia się nie powtórzy i ta dziewczynka będzie zdrowo rosła.- miałam ochotę krzyczeć, tańczyć i skakać z radości. Spojrzałam na Leona wyglądał jakby upił się własnym szczęściem. Wreszcie będziemy rodzina, prawdziwą, szczęśliwą rodziną!

***

W tym miejscu kończył się album. Zamknęłam go i położyłam na stole. Nikt nic nie mówił. Nawet moja wnusia milczała, co było niezwykle rzadkim zjawiskiem. Wszyscy wspominali czasy, które już minęły. Przyjaźnie, które już nie wrócą. Wtedy przypomniałam sobie Cami. Poczułam ukłucie w sercu i łzy napływające mi do oczu. To już 28 lat odkąd wdziałyśmy się po raz ostatni. Ale co by się stało gdyby teraz weszła do mojego domu? Czy poznałabym ją? Wybaczyła? Nie wiem. Po prostu nie wiem jakbym się zachowała. Moje rozmyślania przerwał glos Fran.
- Violu, muszę ci coś powiedzieć. Ale…- zająknęła się. -Może lepiej na osobności-powiedziała i spojrzała na zgromadzonych. No tak. Oprócz mnie i Fran był tam jeszcze Leoś, Marco, Maxi, Naty, Lena, Dan i Sofia. Mało odpowiednia atmosfera do zwierzeń.
-To może chodź do kuchni?- zapytałam. Fran pokiwała głową i wyszłyśmy.
- Violu, chodzi o Camilę. Jest coś czego ci nie powiedziałam. Bo ona była zakochana w Leonie, między innymi dlatego tak bardzo nienawidziła Ludmiły. Zazdrościła jej tego, że się z nim spotyka. Już miała się odważyć, żeby wyznać mu swoje uczucia, ale wtedy Leon zakochał się w tobie. Nie chciała niszczyć twojego związku, bo ona naprawdę była twoją przyjaciółką. Myślałam, że już sobie odpuściła. Na waszych oświadczynach szczerze się cieszyła. Przypuszczam, że wtedy, na waszym ślubie, coś w niej pękło. Ale taka jest siła miłości, sama wiesz. Proszę wybacz jej. Pewnie i tak nigdy się już nie zobaczycie, ale wybacz jej.- zaniemówiłam. Nie miałam pojęcia, że Leon podobała się Camili. Może gdybym to zauważyła, porozmawiała z Kamilą nadal byśmy się przyjaźniły.
- A czy ty… Masz z nią jakiś kontakt?- zapytałam. Francesca kiwnęła głową. Powinnam zadzwonić i ją przeprosić. Nie mam jeszcze siły na spotkanie, bo nie wiem jakbym się zachowała, ale zadzwonię.
-Francesca, mogłabyś podać mi jej numer? Chyba powinnam ją przeprosić.


*Domyślicie się co powiedziała Fran jak przeczytacie całego Shorta ;)
** Część oświadczyn pochodzi z piosenki „Nuestro Camino” 
------------
Witajcie, po bardzo dłuuugiej przerwie. Bardzo Was za nią przepraszam, ale początek roku, trzeba to wszystko ogarnąć. Mam nadzieję, ze teraz będzie lepiej. wiem, że powinnam dodać rozdział, ale jakoś nie miałam do tego głowy. Daję więc tego OP i zostawiam go Wam do oceny.

poniedziałek, 1 września 2014

Rozdział 6

" Wszystko, co nas spotyka – zdrowie czy cierpienie, 
dobro czy zło, chleb czy głód, przyjaźń ludzka czy niechęć, 
dobrobyt czy niedostatek – wszystko to w ręku Boga 
może działać ku dobremu. "

*Violetta*

Usiadłam na krześle. Byłam zmęczona, ale szczęśliwa. Ogród wyglądał wspaniale. Na środku stał stół i krzesła. Na stole były postawione świeże kwiaty. Po środku stał jeden lampion. Nad całym ogrodem były rozciągnięte sznurki, a na nich powieszone kolorowe balony i świecące lampiony.  Postanowiliśmy  w końcu zrezygnować z rozstawiania, tego olbrzymiego namiotu. Na ten fakt nie mały wpływ miały nasze umiejętności do tego zadania. Były praktycznie równe zeru. Kiedy jakimś cudem udało nam się go rozstawić, León poszedł przynieść naczynia. Ledwo zniknął w domu, namiot zawalił się z hukiem. Przerażony chłopak przybiegł pokonując prędkość światła, aby sprawdzić co się stało. Po tym wydarzeniu zgodnie uznaliśmy, że namiot jest właściwie zbędny. Teraz kiedy wreszcie wszystko było gotowe mogłam spokojnie odpocząć. León siedział na krześle obok mnie. Muszę przyznać, że obserwowanie go było niesamowicie pasjonujące. Chłopak wyglądał jakby toczył jakaś wewnętrzną walkę. Wpatrywał się nieruchomym wzrokiem w przestrzeń przed sobą. Wyglądał jakby nad czymś intensywnie rozmyślał.  Nagle podrywał się, zerkał na mnie, otwierał usta, jakby chciał coś powiedzie, po czym zamykał je nie pozwalając, aby wydostał się z nich jakikolwiek dźwięk. Następnie znów zapadał w ten dziwny stan skupienia, tylko po to, żeby po kilkunastu sekundach zacząć ten dziwny spektakl od nowa. Od razu widać było, że coś go męczy. Jakaś natrętna myśl, lub pytanie.
- No dalej, wyduś to z siebie.- powiedziałam, ze śmiechem. Jednak spojrzawszy na minę chłopaka, wiedziałam już, że jemu nie jest do śmiechu. - León, o co chodzi?- zapytałam teraz już poważnie. Jego dziwny nastrój udzieli się tez mnie. 
- Chciałbym cię o coś zapytać.- powiedział powoli, jakby niepewny, czy postępuje właściwie. 
- Śmiało.- odparłam bez namysłu.
- Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz. Tylko błagam: nie złość się - w tamtym momencie, nie byłam już pewna. Zawahałam się, ale ostatecznie uznałam, że i tak ten moment, moment zadawania pytań, kiedyś nadejdzie.
- Dobrze.
- To będzie dla ciebie trudne pytanie.
- Trudniejsze niż to, które zadałeś trzy dni temu?
- Myślę, że tak.- opadły mnie wątpliwości. Poczułam się nieswojo. O co takie chciał zapytać? Co może być trudniejsze, niż przedstawianie mu, czemu nie powinniśmy się przyjaźnić. 
- Dajesz.- powiedziałam w końcu. 
- Co to znaczy, że "miałaś niecałe cztery lata normalnego życia"?- tego pytania się nie spodziewałam. Znaczy wiedziałam, że kiedyś je zada, ale nie spodziewałam się, że tak szybko. Przymknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech.
- Faktycznie jest trudniejsze. O wiele.
- Nie musisz odpowiadać- wtrącił szybko León
- Jest OK. - wcale nie- Moi rodzice... Straciłam rodziców kiedy miałam trzy lata. To pierwsze trzy lata normalnego życia. Trafiłam do Domu Dziecka. Tam... Byłam tam sama, nie rozumiałam co się stało, ani dlaczego się tam znalazła. Czułam się opuszczona. Nie miałam nikogo. Nie miałam nic własnego. Brakowało mi ciepła. Opiekunki nie mogły zapewnić, tego co prawdziwy dom. Byłam tam przez siedem lat. Potem kiedy miałam dziesięć lat adoptowała mnie Maria i German. To ten niecały rok, kiedy znów miałam normalne dzieciństwo. Po upływie niecałego roku Maria zginęła, a German... Potem już nigdy nie było normalnie.- cały czas mówiłam powoli, z trudem. Nawet nie zauważyłam, kiedy przeszłam do szeptu. Po moich słowach zapadała cisza. Nie patrzyłam na Leóna. Nie musiałam. Wiedziałam, że teraz musi przetrawić tą informację. Wiedziałam, że stara się ją przyswoić, zakwalifikować do normalnych faktów. Wiedziałam, że nie jest mu łatwo, żeby to zaakceptować, musi zaakceptować, że nie wszyscy całe życie mieli wsparcie rodziców. Musi zrozumieć świat z którym do tej pory nie miał żadnego kontaktu. 
- Przykro mi.- powiedział w końcu
- Nie ma sprawy- odpowiedziałam i uśmiechnęłam się niewyraźnie.
- Czy... wiesz co się stało z twoimi rodzicami?- pokiwałam głową.- powiesz mi?
- Nie, jeszcze nie teraz.- opowiedzenie komukolwiek o tych tragicznych wydarzeniach byłoby dla mnie zbyt trudne. Nie jestem  jeszcze na to gotowa. Nie mam jeszcze dość siły, by zmierzyć się z przeszłością. Gdyby to jeszcze był, jakiś zwykły wypadek... Jednak prawdziwa historia mojej rodziny, to tajemnica. Mroczna tajemnica. Straszna tajemnica. Jeszcze sama się z nią nie uporałam. Kiedy dam radę o tym mówić, León będzie pierwszą i pewnie jedyna osobą, która się dowie. 
- Aaa... Z Marią i Germanem?- pokręciłam przecząco głową. Kiedyś mu opowiem. Doskonale wiem, że to nieuniknione, ale jeszcze nie czas. Pod wpływem tej rozmowy z mojej pamięci wynurzył się obraz Marii. Jej pięknych, głębokich oczu i aksamitnych włosów. Jej wspaniałego uśmiechu. Wróciło wspomnienie, jak brała mnie na kolana i przytulała do siebie. Jak głaskała mnie po głowie i mówiła:" Wszystko będzie dobrze, Violu. Obiecuję". Łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Nie chciałam ich dłużej powstrzymywać. Byłam na to za słaba. Poczułam jak León, z pewnym wahaniem, obejmuje mnie ramieniem. Usłyszałam jego cichy szept
- Przepraszam... - zapadła cisza. Kolejny raz tego dnia. Jednak tym razem było w niej coś tak spokojnego i kojącego, że chciałabym, aby trwała wiecznie. Czułam się dobrze, bezpiecznie. Pamiętałam to uczucie, jeszcze z czasów wczesnego dzieciństwa. Wtedy tak samo obejmowała mnie inna osoba. Osoba, którą tak bardzo kochałam, myślałam, że już zawsze będzie przy mnie. Aż pewnego dnia, ta wspaniała osoba zniknęła. Zostałam sama w sierocińcu. Nie rozumiejąc co się stało. Już tyle lat minęła odkąd ostatni raz się widzieliśmy. Teraz nawet nie wiem gdzie jest... Nie! Nie wolno ci zanurzać się we wspomnieniach. Nie w tych wspomnieniach. To przeszłość. Przeszłość od, której tak mocno chciałaś się odciąć. Jeśli ciągle będzie to rozpamiętywać, nigdy ci się nie uda.
- Hej! Ups, chyba przeszkodziłam wam w randce!- usłyszałam głos, jakiejś dziewczyny. Zwróciłam uwagę na to, ze bardzo mocno zaakcentowała słowo randka. Przerwała tę ciszę, która panowała w ogrodzie, tak nieoczekiwanie, że podskoczyliśmy jak oparzeni. León zerwał się z krzesła i pobiegł do dziewczyny, która znajdowała się gdzieś za moimi plecami. Odwróciłam się i ujrzałam, tę samą brunetkę, która przyszła do chłopaka kilka dni temu. Teraz już wiedziałam, że jest dziewczyną León. Z resztą nie trudno się było domyślić, jeśli widziało się ich pierwsze spotkanie. 
- To nie tak... Ja... Ona... To jest moja... przyjaciółka...- León jąkał się i plątał w wyjaśnieniach. Był tak zestresowany, że nawet nie zwrócił uwagi, na uśmiech błąkający się po twarzy dziewczyny. Jego uwadze umknął również fakt, że brunetka mrugnęła porozumiewawczo i uśmiechnęła się do mnie. Odwzajemniłam gest i przyglądałam się jak biedny chłopak nie może sklecić porządnego zdania.
- Przyjaciółka do przytulania i całowania, tak?- zapytała dziewczyna. León zbladł i zaczął się jąkać jeszcze bardziej.
- Nie!... Oczywiście, że nie!... Skąd ci to przyszło do głowy... To nie tak... My tylko... Ja tylko... Ona... Nie...To wcale nie tak... Bo tak naprawdę to... My...- chłopak spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. Wzruszyłam tylko ramionami.  - Proszę... powiedz jej... to nie tak... przecież ja nigdy... przecież nie całowalibyśmy się...
- Uważasz, że jestem, aż tak odpychająca?!- zawołałam, z trudem powstrzymując śmiech.
- Nie!
- Co znaczy, że "nie"?! Uważasz, że jest ładniejsza ode mnie?!- zawołała brunetka. 
- Nie to zupełnie nie tak...- nigdy nie zapomnę miny Leóna w tym momencie. Wyglądał na szczerze przerażonego. Teraz także, brunetka miała trudności, z powstrzymaniem śmiechu. Chłopak chyba wreszcie coś zauważył bo zawołał.
- Ej! Wy tylko sobie ze mnie żartujecie!
- Jak mogłoby być inaczej?- powiedziała dziewczyna i pocałowała go w policzek.- przedstawisz mi wreszcie swoja przyjaciółkę?- zapytała dziewczyna wesoło.
- Oczywiście! Francesca to jest Violetta, Violetta to jest Francesca.- zawołał chłopak z widoczna ulgą. Widać było, że kiedy zorientował się, że to żart poczuł się o wiele lepiej. 
- Cześć! Możesz mi mówić Fran.- powiedziała dziewczyna wyciągając do mnie rękę. Muszę przyznać, że jest całkiem miła.


*Maxi*


Stanąłem przed blokiem, w którym mieszkała moja dziewczyna, Naty. Półgodziny temu miała przyjść do mnie. Mieliśmy razem pojechać do Leóna. Nie mam pojęcia co mogło się stać, że  nie przyszła. Zawsze była punktualna. Oboje doskonale wiedzieliśmy, że coś się szykuje. Coś niezwykłego. Chłopak nie potrafił ukryć, że jest czymś mocno poruszony. Ostatni raz tak się zachowywał kiedy był z Francescą. No właśnie. Fran. Ciekawe co u niej? Mam nadzieję, że jej się układa. Kiedy dowiedziała się, że ma szansę pracować z tyloma słynnymi projektantami mody, długo nie mogła w to uwierzyć. Gdy wsiadała do samolotu, lecącego do Londynu, miała tyle planów do zrealizowania, marzeń do spełnienia. Jestem pewien, że odnosi sukcesy. Zawsze miała talent do projektowania ubrań. No i doskonale wiedziała co jest w modzie, oraz jak wprowadzić coś nowego. Tak naprawdę każdy z nas wiedział, że prędzej czy później, ktoś ją zauważy i doceni jej talent.  Byłoby wspaniale móc się z nią znowu spotkać, porozmawiać, powspominać. Ciekawe czy poznałbym ja, gdybyśmy minęli się na ulicy. Raczej tak. W końcu to tylko rok. Nie mogła się bardzo zmienić. Przynajmniej nie zewnętrznie. Mam nadzieję, że jest ta samą, tryskającą energia i nieuzasadnionym optymizmem brunetką z głową pełna zwariowanych pomysłów. Ta samą kochana wariatką, która zawsze wpakuje nas w najdziwniejsze pod słońcem sytuacje. Tą samą dziewczyną, która zawsze ma jakieś świetne i niepowtarzalne rady na wybrnięcie z kłopotów. Na pewno nadal jest gotowa rzucić wszystko i choćby w środku nocy, bronić nas, swoich przyjaciół przed całym światem. Uśmiechając się do swoich wspomnień wszedłem do pokoju Naty. Uśmiech błyskawicznie opuścił moją twarz, kiedy zobaczyłem, że dziewczyna siedzi zapłakana przed laptopem. Najwyraźniej trwała w takiej pozycji już od jakiegoś czasu, bo monitor wyłączył się automatycznie. Choć może sama go wyłączyła? Nie zastanawiając się dłużej natychmiast znalazłem się przy mojej ukochanej. Bez słowa objąłem ją ramionami i przycisnąłem do siebie. Wtuliła się we mnie, mocząc moja bluzę łzami. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest całkowicie rozbita wewnętrznie. Nie miałem pojęcia co mogło doprowadzić ją do takiego stanu. Usiłowałem znaleźć jakieś słowa pocieszenia, ale jak na złość wszystko wyparowało z mojego umysłu. Zaczęłam mi się udzielać jej bezsilność i rozpacz.  Jeszcze mocniej przyciągnąłem ją do siebie. To była jedyna rzecz, która przyszłą mi wtedy do głowy. Trwaliśmy tak w ciszy przerywanej tylko jej szlochem. To było kilka długich i strasznych minut, podczas których jedyne co mogłem zrobić to być przy niej. Dziewczyna zaczęła się powoli uspokajać. Postanowiłem delikatnie dowiedzieć się o co chodzi.
- Kochanie... Kochanie, co się stało? -zapytałem cicho, najłagodniejszym tonem na jaki było mnie stać. 
- Lena... rozmawiałam z nią... ona mnie nienawidzi... powiedziała... powiedziała, że nie ma już siostry... - wyrzuciła z siebie dziewczyna pomiędzy szlochami. Przy ostatnich słowach znowu wybuchnęła płaczem. Nie mogłem uwierzyć w to co słyszę. Jak to możliwe? Przecież one zawsze były tak blisko. TO prawda, że ostatnio nie było między nimi najlepiej, ale coś takiego?! Jak Lena mogła ja tak potraktować?! To... to... PO prostu nie mogę znaleźć słów na taka podłość! I coś takiego mówi siostra!


*Ludmiła*


Wreszcie przyjechali! Już od kilkunastu minut czekaliśmy na Maxiego i Naty. León uparł się, że nie powie nam po co nas tu ściągnął dopóki nie będziemy w komplecie. Jak tylko weszli do ogrodu zauważyłam, ze coś jest nie tak. Naty była jakaś przybita. Zawsze była nieśmiała, że w naszym towarzystwie, to się nigdy nie zdarzało. Z nami była po prostu sobą. A dzisiaj? Stanęła z boku i nie wiele się odzywała. Miałam właśnie do niej podejść, kiedy głos Fede skierował  moje myśli na zupełnie inne tory. 
- Więc? Wszyscy już są. Co to za niespodzianka?- w tym momencie ciekawość wzięła we mnie górę, nad troską o przyjaciółkę. Byłam dosłownie chora z ciekawości. Odkąd wczoraj León zadzwonił do mnie i zaprosił tutaj, nie mogłam się doczekać momentu w którym dowiem się o co chodzi. Nie mogłam usnąć , bo ciągle myślałam, co takiego się stało, że musimy być w komplecie.   
- Właśnie! Powiedz wreszcie, co przed nami ukrywasz!- zawołałam podbiegając do chłopaka. 
- Widzę, że zżera was ciekawość.- powiedział León z uśmiechem, na co wszyscy energicznie pokiwali głowami, na znak, że ma rację. Chłopak uśmiechnął siwe jeszcze szerzej i zawołał- Chodź do nas!- o co chodzi?- zdążyłam pomyśleć. Potem zza rogu wyłoniła się... Fran! To była ona! Naprawdę ona! We własnej osobie! Nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Miałam zamiar podejść do niej, kiedy zostałam zmuszona do odsunięcia się z piskiem. Byłam tak zaskoczona widokiem Francesci, że pewien szczegół umknął mojej uwadze. Zupełnie nie zauważyłam, że w dłoni trzymała węża ogrodowego. Najwidoczniej nasza kochana wariatka, postanowiła zrobić sobie wielkie wejście. Takie szalone pomysły, były zdecydowanie w jej stylu. Już po kilku sekundach wszyscy zaczęli uciekać i chować się po całym ogrodzie. Fran zafundowała nam prysznic na powitanie. Biegała ze swoja bronią po całym ogrodzie i z głośnym śmiechem, oblewała nas bez litości. Już po kilku chwilach byliśmy cali mokrzy. Kiedy brunetka wyjątkowo obficie "podlała" Federico, a chłopakowi opadła starannie postawioną  grzywkę, zdecydował się na zemstę. Podbiegł do dziewczyny, kiedy ta była zajęta gonieniem Maxiego i znienacka wyrwał jej narzędzie zbrodni. Szatański plan dziewczyny obrócił się przeciwko niej, bo teraz to ona została zmuszona do ratowania się ucieczką. Teraz to Federico stał się bezlitosnym tyranem, który za nic miał błagania o litość. Kiedy na nikim nie nie została już ani jedna sucha nitka, zaczęły się powitanie dawno nie widzianej przyjaciółki. Wszyscy ściskali ją i całowali w policzki. Chłopcy, nadal ociekając wodą, wzięli ją na ręce i podrzucali w górę śpiewając głośno "Sto lat!". Widziałam łzy szczęścia i wzruszenia w oczach dziewczyny. Kiedy w końcu stanęła na własnych nogach, uśmiechała się przez łzy i co chwilę przytulała kogoś z nas. Kiedy ceremonie powitalne dobiegły końca, usiedliśmy na trawie chcąc osuszyć się w promieniach słońca, która na nasze szczęście świeciło dziś wyjątkowo mocno. 
-Wiedziałeś o tym? - zapytałam Leóna
- O tym jej pomyśle? Oczywiście, że nie! - odparł chłopak po czym dodał,- Czy ona kiedykolwiek zwierzała mi się, ze swoich planów?- w odpowiedzi Fran posłała mu promienny uśmiech. 
- No to opowiadaj!- zawołała Naty
- Właśnie!- dodał Maxi
-To była fantastyczna przygoda! Dostałam ogromną szansę. Mogłam spełniać swoje marzenia, rozwijać się. Praca z najlepszymi projektantami to coś wspaniałego. Bardzo wiele się przy nich nauczyłam i...
- Miałaś tam jakichś przyjaciół? - przerwałam jej.
- Tak, poznałam tam Chloe i Jamesa. Jednak mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że takich jak wy nie ma na całym świecie. Oni byli stonowani, spokojni. Wszystkie swoje wariactwa wyrażali w projektowaniu. A wy? WY to moi kochani idioci, których nie zamieniłabym na żądnych innych. Tęskniłam za wami.- powiedziała. 
-Ooooo... Grupowy przytulas! - wrzasnął Federico i wszyscy ( nadal mokrzy) rzuciliśmy się, aby uściskać dziewczynę. Pomimo wszystko nie chciałabym być na jej miejscu. Nikt nie miał skrupułów, ani nie uważał, aby przypadkiem jej nie udusić. Wręcz przeciwnie. Patrząc na nas z boku, można było pomyśleć, że dokładnie taki jest nasz cel. Kiedy wszyscy znów siedzieli na trawie, odezwała się Naty
- Opowiedz o Londynie.
- Jest wspaniały. Musimy się tam kiedyś wybrać, wszyscy razem...- na takich opowiadaniach, wspominaniu starych czasów, planach na przyszłość i zajadaniu się przysmakami z grilla minęło nam całe popołudnie i wieczór. 

♥  ♥  ♥  ♥  ♥

Oto rozdział 6 :) W pierwszy dzień roku szkolnego. No właśnie. Zaczął się rok szkolny. Sami wiecie, jak to teraz będzie. Ogólnie to ja mam jeszcze mniej czasu, bo jeżdżę na dodatkowe zajęcia. Postaram się dodawać rozdziały raz w tygodniu, ale wiecie jak to jest... Zrobię co w mojej mocy, żeby pojawiały się przynajmniej raz na tydzień- dwa tygodnie. Poza tym chciałabym Wam życzyć powodzenia w nowym roku szkolnym :) Żeby nie było jedynek i dwój, panie nie były wredne, a przyjaciele prawdziwi i szczerzy :) No i oczywiście, żeby wszystkie odpały na lekcjach, uchodziły Wam na sucho ;)